Przestępcy więc oczywiście też. Wszyscy znamy opowieści o kasiarzach-dżentelmenach czy kieszonkowcach, którzy zawsze odsyłali ofiarom dokumenty z ukradzionych portfeli.
Stanisław Cat-Mackiewicz opisywał zaś, że w dniu pogrzebu marszałka Józefa Piłsudskiego w 1935 roku w całym Wilnie nie odnotowano ani jednego włamania i ani jednego rozboju. Ach, ci przestępcy II RP... W obrazie tym „coś jest". Oczywiście bandyci z tamtych lat w porównaniu z obecnymi zwyrodnialcami jawią się niemal jak wzorowi obywatele. Ale to tylko część obrazu.
W kapitalnej książce Moniki Piątkowskiej „Życie przestępcze w przedwojennej Polsce" ukazana jest również i ta druga, ciemna strona medalu. Weźmy choćby prostytucję, która w II RP była znacznie bardziej rozpowszechniona niż obecnie. Otóż sytuacja „ulicznych dziewcząt" była na ogół katastrofalna. Wykorzystywane bezwzględnie przez sutenerów żyły w skrajnej nędzy. „Uliczna dziewczyna czekająca na okazję pod drzwiami szynku lub nieopodal dworca kosztowała klienta 1,5 zł – pisze Piątkowska. – Czyli tyle, ile pięć kilogramów śledzi, trzy kilogramy cebuli, kilogram mięsa wołowego z kością i dokładką podrobów, 2,5 kg grochu, 25 sztuk papierosów lub litr śmietany". Nawet z tak skromnej sumy dla samej prostytutki nie zostawało wiele.
Większość prostytutek popadała w alkoholizm, cierpiała na choroby weneryczne i szybko „marniała". Szokujący jest fakt, że do zawodu dziewczęta były wdrażane, gdy kończyły 13 lat. Nieco lepsza była sytuacja kobiet, które trafiły do „szanujących się zakładów". Czyli miejsc, w których bywali zamożniejsi klienci. Ale i z nich można było łatwo wylecieć na bruk. W samej tylko Warszawie prostytutek było około 25 tysięcy.
Tak, II RP wcale nie była krajem zaludnionym tylko przez bohaterskich żołnierzy, egzaltowane patriotycznie dziewczęta i pruderyjne stare ciotki.