Zapłaćcie mi tak jak szpiegowi

Waldemar S. chce, by sąd uznał go za pracownika wywiadu. Dzięki temu mógłby otrzymywać wyższą rentę.

Publikacja: 09.12.2012 08:00

Być może dokumenty IPN pozwolą wyjaśnić śmierć ojca Waldemara S.

Być może dokumenty IPN pozwolą wyjaśnić śmierć ojca Waldemara S.

Foto: SE/EAST NEWS, Piotr Bławicki Piotr Bławicki

Otrzymujący rentę były naukowiec Waldemar S. walczy w sądzie, by uznano czas jego współpracy z SB za czas służby.

Na precedensowe postępowanie zdecydował się w 2008 r., gdy orzecznik ZUS stwierdził jego całkowitą niezdolność do pracy. Wnioskował do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, walczył w sądzie obu instancji. Teraz pokłada nadzieję w postępowaniu kasacyjnym.

„Rz" przejrzała zachowane w IPN akta na jego temat.

Zbrodnia w rodzinie

Dlaczego współpracował ze służbami PRL? Jak opowiada „Rz", bał się o życie, bo w niewyjaśnionych okolicznościach zamordowano pierwszą żonę jego ojca i ich córeczkę. – Aby wyjechać na Zachód, musiałem się zgodzić na współpracę z wywiadem – tłumaczy Waldemar S.

– Żeby mnie zrozumieć, trzeba zacząć od historii taty, Leona – mówi Waldemar S. Leon, rocznik 1925, po wojnie trafił do Krakowa, gdzie związał się ze środowiskiem PPS. Jak opowiada pan Waldemar, jego ojciec studiował architekturę na AGH. Po absolutorium zaczął pracować w wojsku, bo miał na utrzymaniu żonę i córkę. – Życie zawaliło mu się 22 lutego 1951 r. Tata wrócił wtedy do mieszkania i znalazł ciała żony Moniki i półrocznej córki Natalii. Żonę zadźgano nożem, a dziecko zostało uduszone.

Ojciec poszedł na komendę milicji. Został aresztowany i trafił do więzienia przy ul. Montelupich. Został tam ciężko pobity – opowiada dziś Waldemar S.

Po wyjściu z więzienia Leonowi S. udało się obronić pracę magisterską. W Busku-Zdroju, gdzie trafił na podratowanie zdrowia, poznał pielęgniarkę, która została jego drugą żonę.

Urodził im się syn Waldemar. Mieli również córkę. – Tata dość długo nie mógł znaleźć pracy, bo wprost mu powiedziano, że jeśli nie wstąpi do PZPR, to nigdy jej nie dostanie. W końcu ustąpił – mówi.

W latach 80. Leon S. pracował w Budostalu-2 w Krakowie. – W 1982 r. dał się podpuścić robotnikom i zgodził się zostać I sekretarzem w firmie. Ojcu zależało na rozbiciu partii na PPR i PPS – mówi Waldemar. Wtedy zaczęły się kolejne nieszczęścia rodziny S. 29 grudnia 1982 r. pan Leon po wiecu w Bochni nie przyjechał do Krakowa na spotkanie z córką. – Nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło, aby nie dotrzymał słowa – wspomina S. Kilka godzin później pod ich mieszkanie przyjechała czarna wołga. Kierowca przywiózł ojca, który śmierdział alkoholem. – Za dużo wypił – stwierdził kierowca.

Leon S. był w ciężkim stanie. – Mama błagała kolegów z pogotowia, by ratowali ojca, a lekarze nie wiedzieli, dlaczego umiera – opowiada S.

Dodaje, że badanie krwi wykazało, że ojciec był trzeźwy. – Jego ubranie ktoś oblał alkoholem. Tata zmarł w szpitalu 13 stycznia – opowiada pan Waldemar. Na własną rękę próbował ustalić, co się przytrafiło ojcu. – Na pewno nie było tak, jak twierdziła prokuratura, że pijany tata spadł z betonowych schodów. Jeden ze świadków powiedział mi, że gdyby ktoś upadł w pustym biurowcu ze schodów kilka metrów od jego dyżurki, to on by to na pewno usłyszał – argumentuje S.

Z zachowanych akt wynika, że oficerowie SB cenili informacje uzyskane od S.

Już w wolnej Polsce próbował wznowić śledztwo w sprawie śmierci ojca. Jednak Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie, jak informuje rzecznik IPN Andrzej Arseniuk, odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie.

Waldemar S. uważa, że śmierć ojca była źródłem również jego kłopotów. – Zostałem wyrzucony z pracy – opowiada. Zdecydował się na wyjazd za granicę. Wtedy został zmuszony do współpracy z wywiadem. – To był wywiad wojskowy – opowiada. Zapewnia, że na nikogo nie donosił, a do Polski przekazywał m.in. materiały technologiczne. Przekonuje, że nigdy nie brał za to pieniędzy. – Chciałem ochronić rodzinę i tylko ustalić, kto zabił mojego ojca – tłumaczy.

Co pisali oficerowie

Dotarliśmy do teczki Waldemara S. w IPN, gdzie określono go jako kontakt operacyjny o kryptonimie J9224. Z materiałów tam zgromadzonych wynika, że PRL-owskie służby interesowały się nim już w 1983 r., gdy po raz pierwszy wyjeżdżał do Niemiec. Wtedy nie był zbyt chętny do udzielania informacji o osobach, które tam poznał. Tłumaczył się krótkim okresem pobytu.

Wywiad mocnej zainteresował się S. w 1986 r., gdy ten zdecydował się na studia doktoranckie w Niemczech. Podczas każdego pobytu w Polsce, a S. bywał w kraju co kilka miesięcy, spotykał się z oficerem prowadzącym i przekazywał materiały naukowe m.in. z konferencji czy seminariów. – Przywoziłem też dokumentację techniczną nowoczesnych urządzeń, próbki technologiczne – wylicza S.

Jeszcze w czerwcu 1989 r. oficer prowadzący zanotował, że S. może zrobić karierę także w RFN. – Jego dotychczasowe zadania ograniczały się do przekazywania materiałów z konferencji i sympozjów – napisał oficer prowadzący. Zasugerował, by wykorzystać S. do poważniejszych zadań związanych z zapotrzebowaniem przemysłu. – Jego możliwości wywiadowcze mogą zostać rozszerzone po podjęciu przez niego pracy w RFN w ramach kontraktu z firmą Siemens – dodał.

Informacje w teczce kończą się na roku 1989. Sam S. utrzymuje, że trwała do 1990 r. Dopiero w 2009 r. dowiedział się, że był kontaktem operacyjnym. Waldemar S. przekonuje, że wcześniej był współpracownikiem wywiadu wojskowego.

Dlatego gdy przeszedł na rentę, wystąpił do MSWiA z uznaniem czasu współpracy za tzw. okres składkowy i przyznanie policyjnej renty. – Zaopatrzenie emerytalne z tytułu wysługi lat lub całkowitej niezdolności przysługuje tylko funkcjonariuszom policji czy SB – napisał resort w swojej odmowie.

Małgorzata Woźniak, rzecznik MSW, tłumaczy, że współpracownikom tajnych służb nie zalicza się czasu współpracy do emerytury. – Chyba że później wstąpili do służby, wtedy każdy taki rok liczy się jako 0,7 proc. podstawy emerytury – tłumaczy. Przyznaje, że nie słyszała o podobnych sprawach jak ta.

Waldemar S. zaskarżył decyzję MSWiA do sądu. Tłumaczył, że był współpracownikiem wywiadu PRL i nie miał możliwości, aby uregulować swój status jako funkcjonariusza wywiadu. Chciał, by okres od września 1983 do lutego 1990 r. zaliczono mu jako pracę szpiegowską ze wskaźnikiem 2,6 proc. za każdy rok. Sąd jednak jego wniosek oddalił. S. złożył apelację. Tę też przegrał. – Nigdy nie pozostawał on w formalnym stosunku służbowym w żadnej z formacji wymienionej w ustawie o zaopatrzeniu emerytalnym policji – tłumaczył sąd. To jeszcze nie kończy tej sprawy. – Rozważamy wniesienie skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego. Uważamy, że sądy I i II instancji, a także MSWiA, nie podjęły żadnych czynności zmierzających do zweryfikowania twierdzeń mojego mocodawcy – tłumaczy jego pełnomocnik Michał Olszyński z kancelarii Pasieka, Derlikowski, Brzozowska i Partnerzy.

Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Historia
Krzysztof Kowalski: Cień mamony nad przeszłością
Historia
Wojskowi duchowni prawosławni zabici przez Sowietów w Katyniu będą świętymi
Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem