„Papież Benedykt XV dowiedział się z wielkim bólem, że monsignore Ropp, arcybiskup Mohylewa, zatrzymany został w Piotrogrodzie przez bolszewików jako zakładnik. Usilnie więc prosi pana Lenina, aby zechciał zarządzić jego natychmiastowe uwolnienie” – taką treść miał pierwszy w dziejach list wysłany z Watykanu do szefa bolszewickiego rządu. W imieniu papieża Benedykta XV podpisał go kardynał Pietro Gasparri, dość przysadzistych rozmiarów sekretarz stanu, wówczas druga osoba w Kościele katolickim. Epistołę wysłano 3 lutego 1919 r. w formie telegramu. Jeszcze tego samego dnia wódz bolszewików trzymał go w rękach.
Lenin, mający wtedy na głowie kontrrewolucję, natychmiast skontaktował się z policją w Piotrogrodzie. I równie szybko odtelegrafował do kardynała Gasparriego: „Po otrzymaniu pańskiego telegramu zażądałem informacji z Piotrogrodu, skąd doniesiono mi, że arcybiskup Ropp nigdy nie został aresztowany. Sprawa dotyczy jego bratanka Egona Resilewicza Roppa, aresztowanego za spekulację”.
Lenin mylił się albo kłamał. Baron Edward von der Ropp mimo swojego nazwiska był Polakiem z krwi i kości. Jak przystało na świętego męża z Łotwy, nosił długą siwą brodę. Przed wybuchem I wojny światowej utracił godność arcybiskupa Wilna, ponieważ car uznał, że hierarchia katolicka zbytnio faworyzuje Polaków. Gdy jednak w lutym 1917 r. Mikołaja II zrzuciła z tronu pierwsza fala rewolucji, nowy mieszczański rząd premiera Kiereńskiego potraktował polskich katolików w Rosji całkiem przyjaźnie, a wygnańca z Wilna uczynił arcybiskupem Mohylewa. W swojej nowej siedzibie baron von der Ropp powołał do życia pięć polskich diecezji z 600 parafiami. Nawet wygnani przez carat z Rosji jezuici mieli uzyskać prawo powrotu.
Po kilku miesiącach i rząd Kiereńskiego przeniósł się na śmietnik historii. Nowi władcy Rosji z Leninem na czele zapowiedzieli kurs radykalnie antyreligijny, choć nie śpieszyli się z przeprowadzeniem istotnych zmian. Ponury i nietowarzyski mówca wiecowy Lenin, żyjący rewolucją 24 godziny na dobę, wyrzekł się dla swojej pracy wszystkiego, co lubił: studiowania łaciny, jazdy na łyżwach, szachów i nawet muzyki. We wczesnym okresie swoich rządów zalecał ostrożne postępowanie z katolikami. Choć równocześnie chciał zwalczać sojusz „jezuitów z proletariuszami”, tyle że „nie przy pomocy metod policyjnych”. Jego dekret rządowy ze stycznia 1918 r. spychał naukę religii do kościelnej kruchty. W istocie religię całkowicie wyrugował nie tylko ze szkół, ale i z kościołów. Budynki kościelne bowiem uznano za własność państwa. Dekret Lenina pozbawiał związki wyznaniowe własności prywatnej, w tym gruntów.
Szalejący ateizm
„Opamiętajcie się, szaleńcy – grzmiał na bolszewików prawosławny patriarcha Tichon. – Zaprzestańcie krwawych łaźni. To, co czynicie, jest dziełem szatana”. Abp Ropp był bardziej powściągliwy od swojego prawosławnego brata w biskupstwie. Milczał nawet wtedy, gdy wydano zakaz nauczania religii. Zareagował dopiero, choć też nie ostro, kiedy w sierpniu 1918 r. rząd wydał rozporządzenie o użytkowaniu państwowych gmachów tylko wtedy, gdy umowę z rządzącą w terenie radą sowietów zawrze co najmniej 20 wierzących. Siedem miesięcy po bolszewickiej rewolucji niczym niezrażony abp Ropp wyszedł z monstrancją na ulice zwycięskiej stolicy proletariatu Piotrogrodu i poprowadził procesję Bożego Ciała. W wiosennym słońcu pobłyskiwały chorągwie z Chrystusem i Maryją. Roppa oczywiście aresztowano, ale nie za niesienie monstrancji ulicami usłanymi komunistycznymi hasłami, ale z oskarżenia o współpracę z Polską. W tym samym bowiem dniu Piłsudski zajął Wilno.