Wczoraj minęło 70 lat od tzw. krwawej niedzieli, kiedy UPA wymordowała ok. 11 tys. ludzi. Tego dnia i w kolejnych Ukraińcy dokonali skoordynowanych ataków na Polaków w 150 miejscowościach w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim oraz łuckim. IPN szacuje, że zginęło wówczas 100 tys. ludzi.
– Jestem wdzięczny, że razem mogliśmy modlić się po chrześcijańsku, mówiąc i przypominając światu, ale także samym sobie, modląc się słowami: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" – mówił prezydent Bronisław Komorowski podczas oficjalnych uroczystości na skwerze Wołyńskim na warszawskim Żoliborzu. – Zbrodnia była jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń Polaków w czasie II wojny światowej – stwierdził.
W obchodach wzięli udział m.in.: były premier Tadeusz Mazowiecki, ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner, minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski oraz prezes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kamiński. Zabrakło zaproszonego ambasadora Ukrainy Markijana Malskyja.
Europoseł PO Paweł Zalewski, który dużo uwagi poświęca stosunkom polsko-ukraińskim, próbuje tę kwestię bagatelizować. – Nie widzę żadnej głębszej myśli w nieobecności ambasadora, który z całą pewnością dostał zakaz od ukraińskich władz. Prawdopodobnie ktoś w otoczeniu prezydenta Wiktora Janukowycza doszedł do wniosku, że w tym momencie taka postawa dyplomacji będzie wygodna – mówi „Rz" Zalewski.
Jednocześnie wskazuje, że rządząca na Ukrainie Partia Regionów wykorzystuje zbrodnię wołyńską do kreowania wydarzeń na rodzimej scenie politycznej. – Zachowanie ukraińskiego rządu jest pełne sprzeczności. Z jednej strony mamy list deputowanych partii rządzącej, którzy zachęcają polski Sejm do nazwania zbrodni ludobójstwem, z drugiej strony ambasador nie uczestniczy w obchodach – zauważa.