Rz: Po premierze filmu „Jack Strong" na nowo rozgorzała dyskusja na temat oceny czynu płk. Ryszarda Kuklińskiego. On sam po zakończeniu zimnej wojny miał jakieś wątpliwości dotyczące swojej współpracy ?z wywiadem USA?
Filip Frąckowiak, Izba Pamięci Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w Warszawie:
Nigdy. Co więcej, potwierdził w swoim przemówieniu w Sejmie w maju 1998 r., że gdyby mógł, zrobiłby to jeszcze raz, wiedząc, jaką zapłaci cenę. I to są jego słowa: „wszystko, co w życiu robiłem, robiłem z myślą o Polsce".
Jednak w III RP jego pełna rehabilitacja się przeciągała. Doszło do niej dopiero, gdy na szali stanęło nasze wejście do NATO. Bardzo go to bolało?
Można nawet powiedzieć, że był tym do pewnego stopnia załamany. Bolało go, że władze wolnej Polski nie rozumieją jego motywacji. Co więcej, są honorowani różni inni ludzie, którzy przyczynili się do zwycięstwa, a jego motywacja nie jest rozumiana. Ale ten proces rehabilitacji trwał latami. To nie jest tak, że pojawili się Amerykanie i w ciągu pół roku ta sprawa została załatwiona. Te naciski, o których mówili Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski, miały miejsce podczas wizyty Billa Clintona w Polsce, w lipcu 1997 r. Kilka lat wcześniej ambasador RP w Waszyngtonie na spotkaniu z pracownikami CIA tłumaczył zasadność wejścia Polski do struktur NATO. Wtedy wstał jeden z oficerów i zapytał: „jak pan sobie wyobraża wejście Polski do NATO bez rozwiązania sprawy Ryszarda Kuklińskiego, pierwszego polskiego oficera w NATO?". To nie jest sformułowanie, które wymyślił jakiś polski prawicowy oszołom.