Brak ustawy reprywatyzacyjnej jest ogromną porażką państwa – uważa Ryszard Bugaj, ekonomista z PAN. – Niektórzy byli właściciele odzyskali już wszystko albo i więcej, a tym, którzy pozostali, nie sposób oddać wszystkiego. To jest tykająca bomba.
Od ćwierćwiecza w Polsce dochodzi do najkosztowniejszej formy reprywatyzacji, czyli odzyskiwania nieruchomości znacjonalizowanych w czasach PRL na drodze sądowej. Wszystko dlatego, że politycy nigdy nie porozumieli się co do formy reprywatyzacji, choć w latach 90. na ten temat toczyły się burzliwe dyskusje. Padały rozmaite propozycje: od częściowej rekompensaty za odebrane mienie w gotówce po zwrot wszystkiego, co się da, w naturze.
Kompromisu jednak nie osiągnięto, bo politycy zgadzali się tylko w jednej sprawie – nieuchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej wpędzi państwo w przyszłości w potężne problemy. Ich przedsmak już mamy. W samej Warszawie toczy się 8 tys. spraw o zwrot mienia zabranego na mocy tzw. dekretu Bieruta. Premier Donald Tusk przed wyborami do europarlamentu na spotkaniu ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku mówił, że tylko z tego tytułu państwo będzie musiało zwrócić byłym właścicielom lub ich spadkobiercom 40–60 mld zł.
– Nie mamy takich pieniędzy – stwierdził premier i przyznał, że w sprawie roszczeń polskie państwo zachowuje się biernie.
– Jakikolwiek krok, spłacenie jakiejś niedużej grupy, może oznaczać w konsekwencji konieczność spłacania wszystkich grup roszczących. Mamy problem z roszczeniami dotyczącymi własności żydowskiej, a być może nie dzisiaj, ale za rok, dwa czy za dziesięć lat dołączą Niemcy, Ziemie Odzyskane – mówił szef rządu.