Miasto 44. Premiera na Stadionie Narodowym recenzja

Premiera na Stadionie Narodowym tuż przed 70. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Wśród kilkunastu tysięcy widzów bohaterowie tamtych dni. Trudno było bardziej podgrzać emocje. Ale wrzenie wokół tego filmu dopiero się zaczyna

Publikacja: 31.07.2014 03:30

Miasto 44. Premiera na Stadionie Narodowym recenzja

Foto: ROL

Zobacz galerię zdjęć

W "Szeregowcu Ryanie" Stevena Spielberga jest scena, która przeszła do historii kina. Każdy w miarę wykształcony człowiek słyszał o lądowaniu aliantów w Normandii. Krwawa plaża Omaha dla Amerykanów była jednym z narodowych symboli. Wszyscy wiedzieli jak wielkie było bohaterstwo poległych. Ale dopiero na sali kinowej zdaliśmy sobie sprawę jak wygląda przejście kilku metrów piaszczystej plaży wśród kanonady wybuchów i wystrzałów.

Wielki film o powstaniu

- przeczytaj recenzję krytyk filmowej "Rz" Barbary Hollender

"Miasto 44" też ma taką scenę. To eksplozja "czołgu pułapki" na Starym Mieście. Była szokiem dla walczącej Warszawy. Po pięciu latach wojny i 13 dniach powstania, to było miasto, w którym śmierć była już czymś powszednim. Ale wybuch, w którym w jednej chwili zginęło ponad 300 osób, a kilkaset zostało rannych, musiał wywołać przerażenie.

I tak jest to pokazane na filmie. Nie widzimy momentu i miejsca detonacji, ale falę uderzeniową. I gdy wydaje się, że najgorsze już minęło, na tych, którzy przeżyli spada deszcz krwi i ludzkich organów. Obok tej przerażającej sceny, zrealizowanej z udziałem niespotykanych dotąd w Polsce efektów specjalnych, nie da się przejść obojętnie.

Rozmowa z Janem Komasą

Tak jest w przypadku całego filmu. Trzeba przyznać, że jego zapowiedzi mogły budzić obawy. "Nie chcemy składać hołdu. Opowiemy historie prawdziwych, młodych ludzi" - przekonywał w jednym z komunikatów dystrybutor. I na myśl przychodziły niedawne "Kamienie na szaniec" Roberta Glińskiego, który chciał pokazać rozterki bohaterów Szarych Szeregów opisanych w książce Aleksandra Kamińskiego. Tyle, że na sali kinowej okazywało się, że z całego bohaterstwa Zośki, Alka i Rudego zostawały same rozterki, a nie starczyło go dla ideałów, którymi się kierowali.

Tego filmowi Jana Komasy zarzucić nie można. Choć trzeba przyznać, że świetnie dobrani, nieopatrzeni w kinowych szmirach i kiczowatych serialach aktorzy, nie dostali od reżysera zadania stworzenia dobrej fabuły. Historia miłosnego trójkąta "Kamy", "Biedronki" i Stefana nie porywa, a widz nawet przez chwilę nie myśli o tym jak potoczą się losy love story osadzonego tym razem na szlaku boju.

Ale mimo to od filmu nie można się oderwać. Wciąż czeka się na kolejne sceny. Bo każda jest jakby osobną historią. Często jedna nie pasuje do drugiej. Wzruszające pożegnanie przy trumnach pierwszych ofiar walk i seks wśród płomieni ze współczesną klubową muzyką w tle, przeplatany sceną przedzierania się przez zalane piwnice oddziału niedobitków z Czerniakowa, sfilmowanych jak żołnierze elitarnej jednostki specjalnej.

Wokół tych dwóch obrazów można by nakręcić dwa filmy, pokazujące dwa inne oblicza powstania.

Ale w tym szaleństwie jest metoda. Jeśli chce się w dwóch godzinach filmu oddać dwa miesiące walk w mieście ogarniętym wojną, to pewnych historii nie mogło zabraknąć. Są prawdziwe, a nie papierowe dramaty: miłość, rodzina czy walka (nie ma hamletyzowania, wygrywa chęć walki). Są bezradni cywile, czasem powstańcom niechętni (choć to tylko pojedyncze słowa i gesty, a nie całe sceny). Jest rzeź Woli, osłanianie czołgów żywymi tarczami i bandyci wysłani przez Niemców do tłumienia powstania. Są Sowieci "stojący z bronią u nogi" i rzucający się na stracenie pojedynczy żołnierze z Armii Berlinga. Żaden ważny wątek nie jest przemilczany, a nowoczesny patriotyzm tym razem nie oznacza wyparcia się ideałów, które powstańcom przyświecały. Reżyser nie uległ też politycznej poprawności. - Świat wam tego nigdy nie zapomni - krzyczy zabijany powstaniec do Niemca.

Ale ten film dzieli, tak jak sama ocena wybuchu powstania (którą każdy po seansie może wyrobić sobie sam). Bo w gąszczu stylów i konwencji zaplątały się sceny kiczowate i przerysowane. Taki jest zmysłowy pocałunek wśród świszczących kul, omijających bohaterów jak w słynnym filmie "Matrix". Dziwi też przesadna liczba bohaterów ginących w bezsensownych okolicznościach, strzelając do siebie lub rzucając się wprost pod kule wroga. Jest też godna podziwu odporność na zranienia głównego bohatera, która po kolejnej eksplozji może budzić irytację. Nuży też brutalna rzeź, w którą przeradza się końcówka filmu. Bez niej też poznalibyśmy ogrom cierpienia powstańców.

Twórcy przed projekcją mówili o ośmiu latach pracy, którą wykonało 3,5 tys. ludzi. Rozbudzili ogromne oczekiwania, dla wielu pewnie niezaspokojone. Ale "Miasto 44", które pojawia się 70. lat po powstańczym zrywie, możne być dla pokolenia urodzonego w latach 90-tych, tym czym największe wydarzenia poprzedniej rocznicy (otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego i premierą monografii "Powstanie 44" Normana Daviesa) dla pokolenia urodzonego w PRL. Wtedy do masowego odbiorcy dotarła wiedza o powstańczym szlaku ze Starówki przez Śródmieście na Czerniaków. Nawet film "Kanał" (który przebił się wśród inteligencji, ale nie mas) nie zaszczepił tak mocno w przeciętnym Polaku wizji przebijania się przez rury ściekowe. Ale dopiero film pozwala spróbować poczuć to na własnej skórze.

Obraz jest brudny, dosadny i pełen dosłowności. Przypomina w tym trochę "Różę" Wojciecha Smarzowskiego. Po obejrzeniu zostawia w głowie obraz brutalności powstania, ale nie pozostawia (tak jak "Róża") jednej, chwytającej za serce historii. Może dlatego na koniec nie było znanej z monumentalnych produkcji chwili ciszy i huraganu oklasków. Brawa były skromne. Tego dnia na Stadionie Narodowym owacje na stojąco dostali jedynie powstańcy.

 

 

 

 

 

Zobacz galerię zdjęć

W "Szeregowcu Ryanie" Stevena Spielberga jest scena, która przeszła do historii kina. Każdy w miarę wykształcony człowiek słyszał o lądowaniu aliantów w Normandii. Krwawa plaża Omaha dla Amerykanów była jednym z narodowych symboli. Wszyscy wiedzieli jak wielkie było bohaterstwo poległych. Ale dopiero na sali kinowej zdaliśmy sobie sprawę jak wygląda przejście kilku metrów piaszczystej plaży wśród kanonady wybuchów i wystrzałów.

Pozostało 91% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem