Tę malowniczą, niestandardową postać warto przypominać nie tylko w regionie, z którego pochodził – Krebs urodził się w 1867 roku w podwałbrzyskich Świebodzicach, a we Wrocławiu rozpoczął uniwersyteckie studia teologiczne. Rozpoczął jedynie, bo szybko poczuł się znudzony tak samo jak i prawem, które usiłował poznawać na uczelni w Berlinie. Na szczęście udało mu się wyprostować ścieżki naukowe i zająć się tym, co od wczesnego dzieciństwa szło mu gładko – nauką języków obcych.
Już jako siedmiolatek biegle mówił po francusku. Nauczył się sam w kilka miesięcy, co potwierdzał jego zadziwiony nauczyciel, który wręczył mu niemiecko-francuski słownik po tym, jak chłopiec przyniósł do szkoły wymiętą francuską gazetę, dopytując się o znaczenie słów i sens artykułów, by kilka tygodni później przemówić do profesora płynną francuszczyzną. Do matury Emil Krebs przystąpił znając już dwanaście języków, między innymi także polski.
W rezultacie poświęcił się badaniu języków azjatyckich, najwyższą perfekcję osiągając w chińskim. W 1893 roku zgłosił się w Berlinie do służb dyplomatycznych i wyruszył na Daleki Wschód. Został tłumaczem w niemieckim poselstwie w Pekinie. W Chinach pracował aż do zamknięcia ambasady niemieckiej w 1917 roku, dzięki doskonałej znajomości niuansów językowych znakomicie stawiając czoła wszelkim dyplomatycznym konfliktom, jakich na kilka lat przed wybuchem powstania bokserów nie brakowało pomiędzy dwoma mocarstwami. Także pracując w Berlinie wprawiał swoich mocodawców w zachwyt i zakłopotanie: z jednej strony mówiono o nim, że zastępuje 30 urzędników ministerstwa spraw zagranicznych, z drugiej trudno było w jego urzędowej płacy honorować standardowy system dodatków finansowych za znajomość języków obcych. Nie tylko w taki sposób wymykał się wszelkim zdroworozsądkowym kalkulacjom – kiedy trafiał na urzędowe dokumenty w nieznanym nikomu języku, wiadomo było wszystkim, że teraz spod ziemi wydobędzie stosowną literaturę, zamknie się w zacisznym gabinecie na kilka tygodni i wróci dopiero, jak opanuje nieznany jeszcze sobie niszowy język.
Zresztą generalnie uchodził za dziwnego, trudno nawet było zwyczajnie z nim koegzystować, tak na niwie zawodowej, jak i towarzyskiej. Uznawany za gbura, niezbyt rozmowny, odpowiadający monosylabami, ożywiał się dopiero, jak mógł wykorzystywać nabyte umiejętności. Ponad społeczne i rodzinne relacje przedkładał samotnicze zgłębianie kolejnych narzeczy i odmian języków. Krążyła anegdota, że pewna dama o ciętym języku, posadzona obok Krebsa na przyjęciu, skwitowała, że ten dżentelmen wspaniale milczy w 45 językach.
Tajemnica jego wyjątkowego umysłu nie została do końca wyjaśniona, choć były podejmowane takie próby. Gdy zmarł na udar w marcu 1930 roku, a więc w czasach, w których intensyfikowała się nauka o mechanizmach rządzących mózgiem, zespół naukowców zwrócił się do żony multipoligloty o udostępnienie ciała zmarłego do analiz medycznych.