Trzy tysiące słów

„Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w chrystusowym urzędzie pasterskim" z 1965 roku otworzyło drogę do pojednania między dwoma narodami.

Aktualizacja: 27.12.2014 14:26 Publikacja: 27.12.2014 01:00

Orędzie było zaproszeniem dla niemieckich biskupów do udziału w milenium chrztu Polski (na zdjęciu o

Orędzie było zaproszeniem dla niemieckich biskupów do udziału w milenium chrztu Polski (na zdjęciu obchody wrocławskie w roku 1966)

Foto: Forum, Mirosław Stankiewicz

Orędzie z 18 listopada 1965 roku nie jest może całkiem zapomniane, ale znalazło się na marginesie narracji historycznych do tego stopnia, że zwykle podaje się jego błędny tytuł: w wielu podręcznikach mówi się o nim jako o „Liście biskupów polskich". Zwykle niechcący fałszuje się też brzmienie najważniejszego fragmentu, wzywającego do pojednania. Nie brzmiał on bynajmniej „przebaczamy i prosimy o przebaczenie", lecz dostojniej i zarazem rozważniej: „W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy, niemieccy biskupi i Ojcowie Soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millennium w sposób jak najbardziej chrześcijański".

Dialogi z Niemcami

Niby to tylko kwestia szyku i doboru słów, ale w czasie, kiedy wybuchła „bomba z listem Kominka", jak określano to w biuletynach wewnętrznych KC PZPR, każde słowo miało znaczenie. W archiwach zachowały się trzy analizy przekładu listu na polski z oryginału niemieckiego, sporządzone przez ekspertów Urzędu ds. Wyznań. Ten przekład (w kilku miejscach nieścisły i przerysowany) ukazał się w ramach skierowanej przeciw episkopatowi kampanii na łamach tygodnika „Forum": Kościół polski odpowiedział własną wersją dopiero miesiąc później. A przecież jeszcze w Watykanie kolejne korekty niemieckiego oryginału składali na ręce dwujęzycznego biskupa Bolesława Kominka jego sekretarz, ks. Zdzisław Seremak, ekspert niemiecki Walter Dirks i biskup chełmiński Kazimierz Kowalski...

Kwestia relacji z Niemcami – oceny i ewentualnego „przepracowania" przeszłości, uregulowania kwestii bieżących, wypracowania scenariuszy postępowania z największym narodem kontynentalnej Europy – należała do kluczowych w dziejach PRL. Ale też w niepodległej Rzeczypospolitej. Jednak w latach 60. Polacy byli w sytuacji szczególnej. Zaledwie 20 lat wcześniej skończyła się wojna, pamięć koszmaru okupacji była więc powszechna. Lęk przed Niemcami pozostawał więc jedną z najważniejszych emocji zbiorowych. Sprzyjała temu rzecz jasna sytuacja międzynarodowa i wizja polityki zagranicznej forsowana przez komunistów. Władze RFN nie zamierzały uznać w tym czasie granicy na Odrze i Nysie, i chociaż jałtańskie „przesunięcie na Zachód" w żaden sposób nie zależało od woli Polaków, chcąc nie chcąc, byliśmy jego zakładnikami. Niezależnie od linii propagandowej obowiązującej w całym bloku wschodnim, w myśl której pokojowo nastawione kraje socjalistyczne musiały mieć się na baczności przed agresją Zachodu, w obrazie świata kreowanym przez media i szkolnictwo PRL Niemcy zajmowali miejsce szczególne. Nie byli to „Szkopi" groteskowi i nieporadni, z którymi tak świetnie radzili sobie agent J-23, Janek Kos i Franek Dolas, lecz „neohitlerowcy", „odwetowcy" i „faszyści z Bonn", których dokonania były nieustannie nagłaśniane. W materiałach Polskiej Kroniki Filmowej, wyświetlanej przed każdym seansem kinowym, ziomkostwa wypędzonych hajlowały, a kanclerz Adenauer otulał się krzyżackim płaszczem. Ten ton był obecny w propagandzie PRL do końca – jeszcze w latach 80. straszyli Hupka i Czaja – nigdy jednak nie był tak intensywny i tak sugestywny, jak w latach 60. Argument, mówiący o potrzebie obrony granicy zachodniej i wizja Rosjan jako gwarantów polskiego bezpieczeństwa wykorzystywany był przez komunistów w celu legitymizacji władzy. Ale najmocniej w czasach Gomułki, który czas wojny spędził w kraju okupowanym przez Niemców i to traumatyczne doświadczenie sprawiło, że lęk przed ze strony RFN był w nim autentyczny. Obawiał się jednak nie tylko agresji niemiecko-natowskiej, lecz i wszelkich prób porozumienia się Moskwy lub któregoś z jej satelitów z rządem w Bonn ponad głowami Polaków. Nie krył np. niepokoju na wieść o przemówieniu zięcia Chruszczowa Aleksieja Adżubeja, uważanym za krok w stronę ocieplenia stosunków sowiecko-zachodnioniemieckich. Przez lata na każdą inicjatywę pojednania z RFN towarzysz Wiesław patrzył nieprzychylnie.

Październikowy przełom i dojście do władzy Gomułki było w świadomości Polaków jednoznacznie kojarzone z liberalizacją postawy wobec Kościoła: prymas Stefan Wyszyński został ostatecznie zwolniony z internowania w klasztorze w Komańczy w dwa dni po wiecu na placu Defilad. W miesiąc później władze zawarły z episkopatem tzw. małe porozumienie, w ramach którego zezwolono na nauczanie religii w szkołach, opiekę duszpasterską w szpitalach i więzieniach, suwerenność Kościoła w obsadzaniu stanowisk duchownych. W kioskach można było dostać czasem „Tygodnik Powszechny" i „Niedzielę", prymas demonstracyjnie wziął udział w wyborach do Sejmu w styczniu 1957 roku, a kluby inteligencji katolickiej przetrwały, mimo że czas liberalizacji szybko się skończył.

Pan i pleban

Z roku na rok było jednak gorzej: do roku 1960 wyrugowano religię ze szkół i harcerstwa. Kolejne struktury władzy konkurowały ze sobą w przykręcaniu śruby Kościołowi. Zajmował się tym nie tylko Urząd do spraw Wyznań, ale tez MSW, które stało np. za rewizją w Instytucie Prymasowskim na Jasnej Górze, kiedy to doszło do starć milicji z wiernymi.

W polityce Gomułki realistyczne podejście, że „z Kościołem nie można zadzierać" ustępowało stopniowo miejsca zacietrzewieniu. „Kościół prowadzi z nami wojnę, ale tej wojny nie wygra" – miał się zwierzyć w połowie lat 60. Jerzemu Zawieyskiemu, jednemu z nielicznych rozmówców, który mógł służyć jako „łącznik" między nim a prymasem Wyszyńskim. Mimo bowiem istnienia kilku zajmujących się tym struktur czy Koła Poselskiego Znak kanałów komunikacji między partią a Kościołem było mało, co  przyczyniło się do wybuchowego charakteru sporu w 1965 r.

Gomułka toczył z episkopatem „wojnę" pozycyjną, w której obok wypadów na linie wroga zdarzały się momenty zawieszenia broni. Wydawało się, że taki czas nadszedł w połowie lat 60. Cykl rozmów Zenona Kliszki, uchodzącego za prawą rękę I sekretarza, z biskupem Karolem Wojtyłą doprowadził do zgody na budowę kościoła w Nowej Hucie i zwiększenia nakładu „Tygodnika Powszechnego". Ba, w związku z trwającym Soborem Watykańskim i polityką odwilży Pawła VI pojawiły się sugestie, że wizyta głowy Kościoła w Polsce nie jest wykluczona. W tym czasie biskupi polscy zajmowali się jednak sprawą znacznie większej wagi w kuluarach soboru.

Jak biskup z biskupem

Pamięć okupacji była u duchownych równie silna jak u wszystkich Polaków – trwali ze swoimi wiernymi, gdyby zaś rzecz ujmować czysto statystycznie, byli jedną z najsilniej represjonowanych grup społecznych. Zarazem jednak księża są na tzw. Ziemiach Odzyskanych świadkami wypędzenia, niejednokrotnie ujmują się za „autochtonami", internowanymi Ślązakami, represjonowanymi kapłanami czy wiernymi narodowości niemieckiej. Po 1956 roku zaś, gdy choć trochę otworzy się granica, podejmują rozmowy z niemieckimi biskupami. Na obu tych płaszczyznach szczególnie wyróżnił się władający od 1956 roku diecezją wrocławską Bolesław Kominek. Ślązak z dziada pradziada.

Kościół zbyt często postrzegany bywa jako organizacja doskonale hierarchiczna – warto więc przypomnieć, że rola biskupa Kominka dla powstania „Orędzia..." była kluczowa i że często nadużywana fraza, mówiąca o kimś, jako o „architekcie porozumienia", do niego pasuje aż nadto. Był nie tylko architektem, ale i inżynierem, i zbrojarzem – a to za sprawą zaufania, jakie miał doń prymas Wyszyński. Można odnieść wrażenie, że w sprawie dialogu z Niemcami „grali na dwóch fortepianach". Na kilka tygodni przed podpisaniem listu do biskupów niemieckich, podczas obchodów 20-lecia polskiej administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych, prymas mówił w wygłaszanym we Wrocławiu kazaniu o „kamieniach, które wołają tu po polsku". Było w tym nawiązanie do Piastów śląskich, ale i retoryczne przerysowanie. Nie trzeba doskonale znać historii, by rozumieć, że wrocławskie kamienie wołają przede wszystkim po niemiecku. Biskup Kominek w wygłoszonym następnego dnia kazaniu łagodził te zdania, mówiąc o docenianiu wszystkiego co dobre w przedwojennej przeszłości Śląska i o potrzebie duszpasterstwa również w języku niemieckim. W rzeczywistości obu łączyło głębokie zrozumienie. To dlatego prymas zdecydował się jako pierwszy podpisać przygotowane przez Kominka orędzie.

Od połowy lat 50. wrocławski arcybiskup prowadził rozmowy z duchownymi niemieckimi – początkowo zresztą protestanckimi (pastor Martin Albertz, bp Martin Niemöller), bo też te środowiska prędzej niż katolickie wystąpiły z inicjatywą pojednania z Polską. Już w 1961 roku grupa intelektualistów (w tym fizyk noblista Werner Heisenberg oraz późniejszy prezydent Richard von Weizsäcker) w tzw. memorandum z Tybingi zaapelowała do niemieckich polityków o zaprzestanie starań o rewizję wschodniej granicy. Te rozmowy nabiorą tempa w latach soboru. 1 października 1965 roku Rada Kościoła Ewangelickiego zaapelowała do Niemców o „uznanie granicy na Odrze i Nysie", ale w tym samym czasie Bolesław Kominek rozmawiał już w Watykanie z niemieckimi biskupami katolickimi: Franzem Hegensbachem, Otto Spülbeckiem i kardynałem Juliusem Döpfnerem. Równolegle konsultował się zaś w Polskim Instytucie Papieskim w Rzymie z biskupami z kraju – w tym przede wszystkim Karolem Wojtyłą i Kazimierzem Kowalskim, przekonując ich, że nasza „droga do Europy wiedzie przez pojednanie z Niemcami".

Okazja do wystosowania listu była znakomita: przed przygotowywanymi na rok 1966 obchodami tysiąclecia chrztu Polski biskupi kierowali listy zaproszenia na uroczystości do kilkudziesięciu episkopatów świata. Orędzie do „niemieckich braci w chrystusowym urzędzie pasterskim", jeden z 65 przygotowanych wtedy dokumentów, okazał się jednak najważniejszy. „Niniejszym zapraszamy Was w sposób braterski, a zarazem najbardziej uroczysty, do udziału w uroczystościach kościelnych polskiego Millennium" – tak zaczyna się liczący przeszło 3 tysiące słów list.

Dokładnego zapisu dyskusji, jaką toczyli polscy duchowni w przeddzień 18 listopada, nie mamy. Z pewnością byli świadomi, jak ich inicjatywa może zostać rozegrana propagandowo: wiemy o zgłaszanych obawach, że „tekst idzie zbyt daleko". Podpisali go jednak wszyscy 34 obecni wówczas w Rzymie biskupi.

Problem braku kanałów przekazu dał o sobie znać w sposób dramatyczny: nie istniał właściwie możliwy do przyjęcia dla obu stron sporu partia – Kościół sposób poinformowania władz o podjętej inicjatywie. Biskup Kominek w pierwszych dniach listopada złożył do druku w redakcji „Tygodnika Powszechnego" artykuł „Dialog z Niemcami". Mimo interwencji Stanisława Stommy został on dwukrotnie cofnięty przez cenzurę. W tym samym czasie rozmawiał z korespondentem PAP w Rzymie Ignacym Krasickim. Ten miał zapewnić Kominka, że władze przyjmą list stosunkowo przychylnie. Czy blefował, czy też był to dowód na wahania w otoczeniu Gomułki, o których nadal nie wiemy?

Pokażemy klechom!

Jeśli nie wahania, to w każdym razie milczenie władz trwało przez blisko miesiąc. W prasie zachodniej szeroko już dyskutowano o sprawie listu polskich biskupów, a w Warszawie pierwsze komentarze pojawiły się dopiero 10 grudnia. W PAX-owskim „Słowie Powszechnym" i w „Życiu Warszawy" ukazały się artykuły z pytaniami: w czyim imieniu zabrali głos biskupi? „Kto upoważnił ich do kajania się i wybaczania, do składania narodowej samokrytyki?" – grzmiał Henryk Korotyński. Kiedy już jednak ruszyło – ruszyło na całego: zachowany w archiwach przygotowany przez Wydział Administracyjny KC PZPR „Plan akcji propagandowej" zakładał „Potępienie postawy Kościoła jako antynarodowej i antysocjalistycznej" i kolejne działania – od wystąpienia I sekretarza w radiu i w telewizji, przez potępienie orędzia przez Polską Radę Ekumeniczną, aż po kolejne oświadczenia stowarzyszeń katolickich, wiece, składanie samokrytyki przez biskupów, wreszcie – szczególnie nośne propagandowo – zorganizowane przez kombatantów spotkanie księży – byłych więźniów obozów koncentracyjnych, którzy „wyrażą głębokie ubolewanie".

Nie wszystko udało się zorganizować – nie doszło ani do samokrytyk, ani do spotkania księży – ale władza wykazała się dużą inwencją. Do akcji włączono Front Jedności Narodu i Zrzeszenie Studentów Polskich, ZBoWiD-owców i lektorów występujących z tysiącami odczytów. Nie stroniono od spektakularnych gestów: prasa nagłośniła historię kolegi szkolnego prymasa, Henryka Rogalskiego, który „na wiadomość o liście postanowił zwracać otrzymaną od Stefana Wyszyńskiego zapomogę ze skromnej emerytury". Nie rezygnowano z represji: prymasowi i kilku innym biskupom nie wydano paszportu, Bolesława Kominka, który pozostał w Rzymie, przez dłuższy czas straszono odebraniem obywatelstwa.

Co ważne – nie wszystkie z tych inicjatyw chybiły celu. Z wielu relacji przebija ówczesne poczucie zdumienia i dezorientacji. „Zaskoczono nas" – podsumowała w ćwierć wieku później nastroje panujące na przełomie 1965 i 1966 roku wśród świeckiej elity katolickiej Józefa Hennelowa, filar „Tygodnika Powszechnego". W donosach, ale i pamiętnikach, pojawiają się wiadomości o „szeptance", w ramach której określano biskupów mianem Targowicy; w Lublinie miano wzywać, by nie dawać na tacę. Władze usiłowały przejść do antykościelnej ofensywy. W ramach akcji „Proboszcz" do rozmów prewencyjnych w parafiach zmobilizowano – rzecz bez precedensu – oficerów ludowego Wojska Polskiego, którzy szli na wizytę w galowych mundurach (w sumie, jak wynika ze sprawozdań, kolacje na plebaniach, z których najczęściej nic nie wynikło, zjadło aż 18 tys. wojskowych!). Jak się jednak wydaje, atmosfera „siadła" już w styczniu 1966 roku, po kazaniu Wyszyńskiego w katedrze warszawskiej i powrocie Gomułki do starych sztanc propagandowych.

Jednak rok Millennium nie przyniósł uspokojenia. Doszło do kilku przypadków rozganiania tłumów, które gromadziła peregrynacja kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. A obchody 1000-lecia chrztu Polski również były kilkukrotnie zakłócane. Z perspektywy blisko pół wieku widać dziś jak bardzo te 3 tysiące słów skierowanych w 1965 roku do niemieckich biskupów i wiernych przyczyniły się do zmian w naszej części Europy. „Orędzie..." ma bardzo duże znaczenie na trzech co najmniej płaszczyznach. Jakkolwiek by patrzeć na ostrożność padających w nim sformułowań – stanowi ono kamień milowy we współczesnych relacjach polsko-niemieckich. Jego opublikowanie spowodowało też ważne przesilenie w relacjach państwo–Kościół. Wreszcie kwestia najtrudniejsza może do uchwycenia. Apel Episkopatu do polskich wiernych o przebaczenie Niemcom, wezwanie do chrześcijańskiego heroizmu, nie zostało w kraju przeżywającym tragedię zakończonej 20 lat wcześniej wojny przyjęte z entuzjazmem. Jednak oddziaływanie orędzia, jak zwykle bywa z takimi tekstami, okazało się odłożone w czasie. Po pierwszym rozczarowaniu, jakim była zbyt chłodna zdaniem wielu odpowiedź episkopatu niemieckiego. Po taktycznej defensywie, do jakiej przeszedł polski Kościół w pierwszych miesiącach 1966 roku, zasięg i rezonans dokumentu zaczęły się rozszerzać. Kardynał Kominek zdążył jeszcze zaprosić do Wrocławia liczną delegację intelektualistów niemieckich (przyjął ich z wyszukanym na tę okazję pektorałem kardynała Bertrama, biskupa z czasów międzywojennych, by zamanifestować ciągłość historii Kościoła) i nadburmistrza Berlina, który jako dziecko przeżył oblężenie Festung Breslau. W kolejnych latach „na górze" doszło do unormowania relacji PRL–RFN, papież Paweł VI wydał w czerwcu 1972 roku bullę ustanawiającą nowe, polskie diecezje na Ziemiach Odzyskanych – intelektualiści zaś ze środowisk Znaku i „Tygodnika Powszechnego" nawiązali ożywione kontakty w RFN. Te nurty dopłynęły w roku 1989 do Krzyżowej. Na mszę pojednania.

W pracy nad tekstem korzystałem m.in. z pracy Piotra Madajczyka, „Na drodze do pojednania. Wokół orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. ", Warszawa, PWN, 1994 r.

Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!
Historia
Jak Wielkanoc świętowali nasi przodkowie?
Historia
Krzyż pański z wielkanocną datą
Historia
Wołyń, nasz problem. To test sprawczości państwa polskiego
Historia
Ekshumacje w Puźnikach. Po raz pierwszy wykorzystamy nowe narzędzie genetyczne