To miało być miejsce, które w zamyśle Franco „stawi czoła czasowi i zapomnieniu". Budowany przez niemal dwie dekady niewolniczą pracą republikańskich jeńców gigantyczny podziemny kościół został wykuty w górach Guadarrama, 50 km na północny zachód od Madrytu i ledwie 12 km od pałacu-opactwa Escorial Filipa V, najpotężniejszego z królów Hiszpanii. Jasny sygnał, że tak jak monarcha, nad którego imperium „słońce nigdy nie zachodziło", generalissimus ma zapewnione miejsce w hiszpańskiej historii.
Kalkulacja polityczna
O ile jednak prochom Filipa V nie grozi przeprowadzka, o tyle w czwartek kilkanaście minut po 12 miliony Hiszpanów zobaczyło na ekranach telewizorów, jak otwierają się wrota katedry i wynurza się z nich ośmiu członków rodziny Franco niosących trumnę dyktatora. Zaraz za nimi szedł przeor opactwa benedyktynów, który sprawuje nadzór nad bazyliką. A także minister sprawiedliwości Dolores Delgado, która w imieniu państwa miała zaświadczyć, że wszystkie procedury zostały dotrzymane. Chwilę później prochy zostały wniesione do helikoptera, który przetransportował je na cmentarz El Pardo w północnej części hiszpańskiej stolicy, gdzie spoczywa już żona generała Maria del Carmen Franco.
Choć dyktator zmarł w 1975 r., żaden premier demokratycznej Hiszpanii od tego czasu nie zdecydował się ruszyć tego świętego dla skrajnej prawicy miejsca w obawie, że może to zdestabilizować młodą demokrację. Nie mieli na to odwagi nawet socjalistyczni szefowie rządu: Felipe Gonzalez i José Luis Zapatero. Ruch wykonał dopiero Pedro Sánchez, choć doszedł do władzy w czerwcu ub.r. nie w wyniku wygranych wyborów, tylko po obaleniu rządu konserwatywnego Mariano Rajoya z powodu afer korupcyjnych i który także w głosowaniu w kwietniu tego roku nie wywalczył dla socjalistycznej PSOE większości w Kortezach.
– 10 listopada czekają nas kolejne wybory do parlamentu. Dlatego wielu uważa, że prochy Franco zostały wyprowadzone z Doliny Poległych akurat teraz w celach politycznych, aby zmobilizować lewicowy elektorat. Tym bardziej że operacja była transmitowana na żywo – mówi „Rzeczpospolitej" Alberto Madrigal, niezależny politolog z Madrytu.
To jest finał długiej batalii, bo Francis Franco, wnuk dyktatora, podobnie jak reszta rodziny robił wszystko, aby ten proces zablokować. Gdy Kortezy poparły wyprowadzenie prochów dyktatora dzięki wstrzymaniu się od głosu prawicowych ugrupowań Partido Popular i Ciudadanos, odwołał się on do Sądu Najwyższego i Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.