Uroczysty obiad w Londynie z udziałem premiera Beniamina Netanjahu, pokojowe demonstracje we wschodniej zamieszkanej przez Palestyńczyków Jerozolimie, Strefie Gazy oraz na Zachodnim Brzegu oraz dość skąpe uroczystości w Izraelu upamiętniły jedno z najważniejszych wydarzeń XX wieku.
Jest nim podpisanie 2 listopada 1917 roku krótkiego, liczącego zaledwie 67 słów listu przez szefa brytyjskiej dyplomacji lorda Arthura Balfoura do lorda Waltera Rothschilda lidera żydowskiej społeczności Wielkiej Brytanii. Minister informował w nim o decyzji Rządu Jego Królewskiej Mości , że "przychylnie zapatruje się na ustanowienie w Palestynie narodowego domu dla narodu żydowskiego" oraz że nie uczyni nic "co mogłoby zaszkodzić obywatelskim czy religijnym prawom istniejących w Palestynie społeczności nieżydowskich".
List ministra Balfoura miał być wyrazem sympatii dla społeczności żydowskiej lecz stał się aktem założycielskim przyszłego państwa żydowskiego w Palestynie. Był wielkim sukcesem ruchu syjonistycznego i kontynuacją dzieła Teodora Herzla. Trzy dekady później narodził się Izrael.
– Oczywiście, że deklaracja Balfoura odegrała wielką rolę ale katalizatorem powstania państwa był Holokaust – mówi „Rzeczpospolitej" Daniel Bettini z „Jedioth Ahronoth". Nie brak jednak głosów, że nawet bez Holokaustu państwo żydowskie musiało powstać ze względu na atrakcyjność idei syjonistycznej w środowiskach żydowskich wielu krajów. Po stronie Palestyńskiej nie ma wątpliwości, że deklaracja Balfoura jest przyczyną wszystkich nieszczęść całego narodu.
– Wielka Brytania powinna przeprosić – domaga się na łamach „The Guardian" Mahmud Abbas, szef Autonomii Palestyńskiej. Pod hasłem „Make it Right" trwa od dawna kampania mająca skłonić Londyn do skorygowania błędu sprzed stu lat i uznania obecnie istnienia niezależnego państwa palestyńskiego.