Moskiewski gambit – operacja „Feuerwerk”

W 1951 roku eleganckie niegdyś Drezno było tylko cieniem dawnego miasta. Zaledwie kilka miesięcy przed kapitulacją Niemiec brytyjskie i amerykańskie siły powietrzne zamieniły je w stos dymiących ruin i zwęglonych ciał podczas jednego z największych nalotów II wojny światowej. Co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zostało spalonych żywcem, zginęło w pożarach lub udusiło się pod gruzami.

Publikacja: 05.06.2025 21:00

Drezno po nalotach alianckich na fotografii Richarda Petera, wykonanej z wieży ratuszowej w kierunk

Drezno po nalotach alianckich na fotografii Richarda Petera, wykonanej z wieży ratuszowej w kierunku południowym (1945 r.)

Foto: Deutsche Fotothek

Dla wielu Niemców historia Drezna to opowieść o przetrwaniu wbrew wszystkiemu, w głodzie, pod bombami, a potem pod jarzmem Sowietów i ich wschodnioniemieckich marionetek. Spłonięcie miasta stworzyło wyjątkową więź wśród pochodzących stamtąd oficerów SS. Ludzi, którzy brali aktywny udział w zbrodniach nazistowskich Niemiec, jednoczyły nie tylko wspólna kryminalna przeszłość i strach przed sądem, ale także poczucie bycia ofiarami. W poczuciu bezsilności, nędzy i dyskryminacji pragnęli zemsty na amerykańskich i brytyjskich napastnikach. Te wspomnienia mocno zaważyły na tym, co wybrali z „wysypiska Hitlera” i po której stronie skłonni byli stanąć podczas tajnych zmagań zimnej wojny.

Heinz Felfe – główny szpieg Moskwy w RFN

Chłodnego jesiennego dnia na początku listopada 1951 roku jeden z takich właśnie weteranów SD, Heinz Felfe, przemierzał zrujnowane miasto w towarzystwie eleganckiego radzieckiego oficera, znanego mu tylko jako Max. Rosjanin, który doskonale mówił po niemiecku, zabrał go na wycieczkę po Dreźnie, należącym wtedy do radzieckiej strefy okupacyjnej. Była to rzadka okazja dla Felfego, obecnie mieszkańca RFN, który nie mógł wrócić do rodzinnego miasta z obawy przed aresztowaniem. Max zdawał sobie sprawę z tego, co przeżywa towarzysz, i zabrał go w tę podróż nie bez przyczyny. Widział, jak emocje przepełniały Felfego, kiedy znalazł się wśród ruin swojego dawnego świata. Czy naprawdę był cokolwiek winien zachodnim demokracjom, które doprowadziły do tak bezprzykładnego zniszczenia? Wkrótce potem Max miał wykorzystać Felfego jako pionka w długiej szachowej rozgrywce z Zachodem.

Heinz Felfe, zadbany, łysiejący spec kontrwywiadu „z dużymi, kłapciatymi uszami”, urodził się w 1918 roku. Podczas wojny pracował jako urzędnik SD w wydziałach zajmujących się Szwajcarią i Holandią (Zarząd VI – wywiad zagraniczny). Wielokrotnie zgłaszał się do Einsatzgruppe (grupy operacyjnej), jednego z mobilnych plutonów egzekucyjnych na Wschodzie, ale za każdym razem go odrzucano. Znajomi opisywali go później jako „bardzo inteligentnego człowieka, pozbawionego jednak ciepła, mającego dużo szacunku dla skutecznego działania i dla władzy, ale jednocześnie czułego na pochlebstwa i zdolnego do niemal dziecinnych przejawów mściwości”. Arogancki i okrutny wobec prawie każdego, kto nie sprawował władzy, był zdecydowanie nielubiany przez kolegów z pracy i podwładnych.

Kto nie potrafi postępować rozważnie, ten nie dojrzy korzyści w zeznaniach szpiega

Sun Tzu, „Sztuka wojny”

Felfe przeszedł długą i krętą drogę, zanim został głównym szpiegiem Moskwy w RFN. Po wojnie, jak wielu innych weteranów aparatu bezpieczeństwa Hitlera, został aresztowany i jak zeznawał, był źle traktowany, torturowany i został okradziony przez kanadyjskich żołnierzy. Po uwolnieniu, nie mając środków do życia, desperacko szukał pracy. Zależało mu na kontynuacji kariery zawodowej, nawet pod dowództwem aliantów. Nie mógł jednak znaleźć zatrudnienia w nowo powstałej policji niemieckiej. Później Felfe głośno mówił o swojej nienawiści do Brytyjczyków, którzy spalili jego ukochane Drezno i dom rodzinny. Tak więc pałał do nich nienawiścią, a jednak szukał pracy w MI6. Brytyjczycy, którzy po wojnie szczegółowo go przesłuchiwali, doskonale wiedzieli, że był oficerem SD z mroczną przeszłością. Mimo to w lipcu 1947 roku zatrudnili go jako eksperta do spraw walki z komunizmem. Następnie pomogli mu wyczyścić kartotekę i przebrnąć przez rutynową w powojennych Niemczech denazyfikację. Dwa lata później, po ustanowieniu Republiki Federalnej Niemiec, Felfe pracował także przez krótki okres w służbach bezpieczeństwa Bonn jako – znowu – ekspert w tropieniu komunistycznych agentów. Został wyrzucony, gdy jego pracodawcy odkryli, że próbował sprzedawać raporty Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (Sozialistische Einheitspartei Deutschlands, SED) i lokalnym agencjom informacyjnym.

Weterani SS – Erwin Tiebel i Hans Clemens

Szansa na lepszą pracę pojawiła się w marcu 1950 roku, kiedy Felfe spotkał dwóch weteranów SS, również pochodzących z Drezna, Erwina Tiebela i Hansa Clemensa. W czasach nazistowskich cała trójka należała do grupy, która zwykła spotykać się w weekendy w ogródkach piwnych w starym mieście. Clemens, były pianista, zasłynął jako brutalny agent lokalnego gestapo. Dziennikarz Victor Klemperer, jedna z ofiar Clemensa, nazywał go „bokserem”, „dużym blondynem”, który bił go i straszył śmiercią, „bo jest Żydem”.

Heinz Felfe (1918–2008) – były pracownik niemieckiego Bundesnachrichtendienst (Federalnej Służby Wyw

Heinz Felfe (1918–2008) – były pracownik niemieckiego Bundesnachrichtendienst (Federalnej Służby Wywiadowczej), który został zinfiltrowany przez ZSRR jako podwójny agent (na środku zdjęcia), wraz z redaktorami tygodnika „Der Spiegel” Ulrichem Schwarzem i Wolfgangiem Malanowskim

Foto: Mehner/Ullstein Bild via Getty Images

Później jako oficer SD w Rzymie Clemens brał udział w niesławnej masakrze w Grotach Ardeatyńskich. Wspominał, że jego żona, która została w Dreźnie, złożyła mu kuszącą propozycję pracy dla radzieckiego wywiadu. Przez jakiś czas zastanawiał się, czy nie wyemigrować na Bliski Wschód i nie służyć tam jak inni weterani SS jako doradca wojskowy w Syrii lub Egipcie, ale w końcu zdecydował się przyjąć propozycję Związku Radzieckiego. W tamtym okresie „nienawidził Amerykanów jak robactwa” i chciał wziąć „podwójny i potrójny” odwet za to, jak był traktowany jako więzień wojenny, oraz za to, że spalono Drezno, w którym zginęło kilkoro członków jego rodziny. Ponadto potrzebował pieniędzy i tęsknił za przygodą. I wreszcie Clemens wierzył, że w nadchodzącej wojnie blok wschodni nieuchronnie odniesie zwycięstwo. Podczas I i II wojny światowej był po stronie pokonanych. W czasie III chciał należeć do zwycięzców.

Sowieci rozkazali Clemensowi werbować więcej agentów spośród weteranów nazistowskich służb bezpieczeństwa. Pozyskał więc Tiebela, a potem zainteresował się Felfem, który, jak uważał, podzielał jego zamiłowanie do awanturniczego życia i niechęć do Zachodu. To był niebezpieczny krok. Felfe zaproponował przyjaciela jako „podwójnego agenta” brytyjskiej MI6 i Organizacji Gehlena, co mogło zakończyć się zatrudnieniem Clemensa albo jego aresztowaniem. Na szczęście dla niego obie organizacje odrzuciły jego kandydaturę.

Czytaj więcej

Jak podpalono Niemcy

15 kwietnia 1950 roku Brytyjczycy ostatecznie pozbyli się Felfego, bo uznali, że nie można na nim polegać i nie umie dotrzymać tajemnicy, ale także, jak na ironię, ze względu na to, że próbował grać w „podwójną grę” z Clemensem. Postrzegali Clemensa, podobnie jak innych weteranów SD, jako człowieka zdesperowanego, o podejrzanych powiązaniach. MI6 bardzo wcześnie zrozumiała to, czego Organizacja Gehlena i CIA uczyły się w pocie czoła: że weterani narodowosocjalistycznego aparatu bezpieczeństwa często obracali się w tych samych kręgach towarzyskich. Kiedy jeden z nich pracował dla Wschodu, mógł bez trudu werbować innych. Było to jak wirus komputerowy infekujący system operacyjny. Szczególne możliwości powstawały, gdy weterani mieli wspólne pochodzenie – w tym przypadku chodziło o zniszczone bombardowaniami Drezno.

Po zwolnieniu z brytyjskiej służby Felfe chętnie przyjął propozycję Clemensa, by razem z nim działać jako szpieg radziecki. Motywowały go nie tylko pieniądze, ale także duch przygody oraz, jak wspominał jeden z oficerów CIA, „satysfakcja z manipulowania dwiema potężnymi siłami politycznymi”. Ze strony rosyjskiej Max (Iwan I. Sumin) początkowo kierował operacją z drezdeńskiej placówki Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR (Ministierstwo gosudarstwiennoj biezopasnosti, MGB). Zdolny rekruter zapraszał agentów na prywatne recitale fortepianowe i eleganckie kolacje, na których podawano rzadkie przysmaki, takie jak homary – ulubione danie Clemensa („Oddałbym życie za homara”, miał później powiedzieć). Następnie Max przekazał swoich dwóch rekrutów w ręce innego młodego, zaledwie 23-letniego eleganckiego agenta. Ów przystojny niebieskooki blondyn przedstawił się – nienagannym niemieckim – jako Alfred (tak naprawdę nazywał się Witalij W. Korotkow. Nadał Clemensowi i Felfemu pseudonimy: Piotr i Paweł.

Bentzinger rekrutował agentów wśród dawnych członków gestapo, SD i Tajnej Policji Polowej.

„Piotr” i „Paweł” przenikają do Organizacji Gehlena

Pierwsze zadanie, jakie Alfred wyznaczył Clemensowi i Felfemu, miało polegać na przeniknięciu do Organizacji Gehlena. Clemens postanowił wykorzystać swoje kontakty z czasów Trzeciej Rzeszy, by uderzyć w najsłabszy punkt: zewnętrzną organizację GV-L w Karlsruhe. (...) Bentzinger rekrutował agentów wśród dawnych członków gestapo, SD i Tajnej Policji Polowej. Wilhelm „Willi” Krichbaum, kolejny drezdeńczyk, były komendant TPP i człowiek odpowiedzialny za masowe morderstwa, także pracował dla Bentzingera. Jego misja polegała na poszukiwaniu kandydatów do Organizacji Gehlena wśród byłych członków nazistowskich służb bezpieczeństwa – stanowiło to lustrzane odbicie zadania wyznaczonego Clemensowi. Byłych nazistów poszukiwały obie strony, a dzięki swoim kontaktom mogli oni służyć jako medium przepływu informacji z Zachodu na Wschód. Krichbaum powiedział Clemensowi, że wrócił „do starej paczki”, i zaprosił go do Organizacji Gehlena. Ostatecznie zwerbował i Clemensa, i Felfego do GV-L.

Czytaj więcej

Most Ludendorffa. Dlaczego zniszczono most na Renie

1 listopada 1951 roku, zaledwie dwa miesiące po jego zwerbowaniu do wywiadu radzieckiego, Felfe rozpoczął pracę w Organizacji Gehlena. Przekazywał raporty Clemensowi, który wysyłał je żonie i drezdeńskiej placówce MGB w puszkach z mlekiem w proszku dla dzieci. Później obaj starali się o bardziej bezpośrednią formę komunikacji i spotykali się z Alfredem w akwariach, kinach, katedrach i innych miejscach publicznych w Berlinie Zachodnim, Wiedniu i Brukseli. Czasami po prostu wymieniali się materiałami w lesie albo na poboczu autostrady pod Berlinem. Na dłuższe spotkania Alfred zapraszał ich do bezpiecznych domów MGB we wschodnim Berlinie.

W codziennej zwykłej pracy Felfe przedstawiał się jako żarliwy antykomunista. Uczestniczył w śledztwach dotyczących fikcyjnej Czerwonej Orkiestry i powoli budował reputację zaangażowanego oficera kontrwywiadu. Natomiast Clemens czuł się dyskryminowany w Organizacji Gehlena. „Członkowie SD i gestapo – wspominał – skazani byli na wykonywanie brudnej roboty na niższych szczeblach” i zawsze pogardzali nimi „weterani armii i członkowie ruchu oporu”. Clemens przesadzał: w Organizacji Gehlena działało niewielu byłych członków ruchu oporu i całkiem sporo weteranów gestapo i SD. Choć rzeczywiście z powodów politycznych Gehlen początkowo próbował tymi ostatnimi obsadzać niższe stanowiska, głównie w organizacjach zewnętrznych. Szef organizacji znalazł się między młotem a kowadłem: zatrudniając kłopotliwych nazistowskich agentów wywiadu, narażał swoje szeregi na szantaż i infiltrację przez Sowietów, ale marginalizowanie ich sprawiało, że czuli się sfrustrowani, przez co stawali się jeszcze bardziej podatni na zwerbowanie przez wroga.

Reinhard Gehlen (1902–1979) – generał major Wehrmachtu, twórca i pierwszy kierownik zachodnio-niemie

Reinhard Gehlen (1902–1979) – generał major Wehrmachtu, twórca i pierwszy kierownik zachodnio-niemieckiego wywiadu zorganizowanego jako tzw. Organizacja Gehlena. Zdjęcie zrobiono w 1975 r.

Foto: Ullstein Bild/Sven Simon/BE&W

Gehlen był niemal ślepy na takie zagrożenia. Kiedy weźmie się pod uwagę dowody, zdumiewający wydaje się fakt, że Clemens i Felfe nie zostali od razu aresztowani. Obaj byli próżni i przeceniali własną przebiegłość. Naciskali na przykład, by spotykać się z Albertem i innymi starszymi oficerami MGB osobiście, i nie chcieli stosować środków bezpieczeństwa takich jak komunikowanie się przez pośredników oraz korzystanie z martwych skrzynek. Zachowanie Felfego było tak dziwaczne, jego ciekawość spraw wykraczających poza jego zakres obowiązków tak intensywna, że kilku kolegów podejrzewało, że coś z nim jest nie tak. Miał na przykład zwyczaj pojawiać się „w różnych biurach, za każdym razem wypytując o to czy tamto, najwyraźniej chcąc nawiązać rozmowę, po czym wycofywał się, mówiąc, że przyszedł do niewłaściwego biura”. Tak naprawdę Felfe kłamał na temat swojej przeszłości w SD, wypaczał ją, a wiele szczegółów pomijał – zauważyli to nawet niektórzy z jego zwierzchników w organizacji. Kiedyś „zniknął” na kilka godzin podczas wyprawy do Berlina z kolegą z CIA, prawdopodobnie po to, by spotkać się ze swoim radzieckim oficerem prowadzącym. Zwykła kontrola w MI6 czy BfV – służbie bezpieczeństwa wewnętrznego RFN – ujawniłaby, że bywał odrzucany wskutek wątpliwych kontaktów, korupcji i nielegalnych działań. Jednak ponieważ sprawy miały się, jak się miały, podejrzenia wobec Felfego nigdy nie skrystalizowały się na tyle, by ktoś chciał się bliżej przyjrzeć jego przypadkowi.

Operacja o kryptonimie „Feuerwerk” polegała na skoncentrowanej fali aresztowań w Niemieckiej Republice Demokratycznej, obejmującej głównie agentów Organizacji Gehlena i ich lokalnych współpracowników.

Pierwsze poważne dochodzenie przeciwko Felfemu rozpoczęła 66. brygada CIC w Heidelbergu. Uważając, że zatrudnienie Gehlena od samego początku było błędem, oficerowie zwracali uwagę na słabe zabezpieczenia i podejrzewali, że do organizacji przeniknęli komunistyczni agenci. Na początku lat 50. przeprowadzili tajną operację o kryptonimie „Campus”, by zidentyfikować zdrajców w Organizacji Gehlena i innych agencjach wywiadu w RFN. Nielegalnie i bez konsultacji z CIA umieścili własnych szpiegów w organizacji, zwłaszcza w GV-L, by znaleźć dowody na wrogą infiltrację. Zwerbowali dyrektora GV-L – Alfreda Bentzingera, szefa biura we Frankfurcie – Ludwiga Alberta i jeszcze jednego urzędnika.

Ale operacja Campus ciągnęła się w nieskończoność, nie przynosząc określonych rezultatów, a CIC w żadnym wypadku nie miał władzy wykonawczej nad Organizacją Gehlena. Co więcej, ukrywał informacje przed jedyną instytucją, która taką władzę miała, czyli przed CIA. To zaś groziło katastrofą. James Critchfield i jego współpracownicy, nieświadomi podejrzeń wobec Felfego, wierzyli, że związał on „swą osobistą przyszłość z Zachodem i podjął decyzję o zwalczaniu komunistycznej ideologii i działań”. Porzucono sprawę, a bomba z opóźnionym zapłonem w postaci Felfego i Clemensa tykała dalej.

Czytaj więcej

Szkliwione figurki SS-manów powstawały pod osobistym nadzorem Himmlera

Szczegóły operacji „Feuerwerk”

1 października 1953 roku Organizacja Gehlena przeniosła Felfego do centrali w Pullach, z dala od GV-L. Był teraz starszym oficerem prowadzącym w referacie radzieckim grupy kontrwywiadowczej pod kierownictwem doktora Kurta Kohlera. Gdy Felfe opuścił skazaną na klęskę organizację zewnętrzną, radzieccy mistrzowie rozgrywek szachowych uznali, że nadszedł czas, by wykorzystać swych protegowanych w Stasi do wyeliminowania na dobre GV-L i innych agencji Gehlena. Operacja o kryptonimie „Feuerwerk” polegała na skoncentrowanej fali aresztowań w Niemieckiej Republice Demokratycznej, obejmującej głównie agentów Organizacji Gehlena i ich lokalnych współpracowników. Do końca 1953 roku co najmniej 94 szpiegów, czyli około 20 proc. ludzi Gehlena w NRD, znalazło się za kratkami. Wielu innych ujawniono, wobec czego musieli opuścić pozycje i uciekać na Zachód.

Kiedy doradcy Gehlena do spraw bezpieczeństwa próbowali wytropić podwójnych agentów, namierzali ludzi z komunistycznymi kontaktami i weteranów niemieckiego ruchu oporu, nie zaś byłych pracowników nazistowskich służb bezpieczeństwa.

Jednym z głównych celów operacji była GV-L. 26 listopada Wolfgang Höher, człowiek zatrudniony przez Betzingera i kolejny były oficer SS dostał się do wschodniej części Berlina. Dopiero wtedy przerażony Bentzinger odkrył, że jego zaufany nazistowski podwładny był tak naprawdę wschodnioniemieckim agentem. To mógł być przemyślany krok, mający przykryć fakt, że Felfe i Clemens zdążyli już przekazać Sowietom informacje o GV-L i jej operacjach w terenie. Jak wspomniał ich radziecki oficer prowadzący podczas konspiracyjnego spotkania, dezercja Höhera może łatwo wyjaśnić, dlaczego Sowieci i Niemcy z NRD tak wiele wiedzieli o GV-L. Kiedy szpiedzy z Organizacji Gehlena zniknęli w komunistycznych więzieniach, wschodnioniemiecka machina propagandowa zintensyfikowała ataki na organizację i GV-L, a obecność tak wielu odrażających nazistów w biurze tej ostatniej stała się szczególnie atrakcyjną pożywką dla prasy. Jednocześnie Niemcy z NRD ujawnili wszystko, co wiedzieli, o GV-L: nazwiska agentów, adresy biur i wiele innych szczegółów. CIC szacował, że co najmniej 70 proc. tych informacji pochodziło od „grupy SD” w organizacji zewnętrznej.

Rezultat był katastrofalny dla Betzingera – bo Gehlen został zmuszony do reorganizacji, a tak naprawdę do marginalizacji GV-L – ale jeszcze bardziej dla całej jednostki. Felfe natomiast miał się doskonale. Ponieważ nie pracował już w GV-L, nie ucierpiał wskutek klęski organizacji zewnętrznej. Co więcej, ponieważ był nowy w grupie kontrwywiadowczej, nie można było obarczać go odpowiedzialnością za problemy organizacji z bezpieczeństwem. Katastrofa pokazała, że trzeba wzmocnić kontrwywiad, a Felfe był specem kontrwywiadu. Nigdy nie został rzetelnie sprawdzony. Kiedy doradcy Gehlena do spraw bezpieczeństwa próbowali wytropić podwójnych agentów, namierzali ludzi z komunistycznymi kontaktami i weteranów niemieckiego ruchu oporu, nie zaś byłych pracowników nazistowskich służb bezpieczeństwa. Ale choć Gehlen nie miał świadomości otaczających go niebezpieczeństw, inny oficer jego organizacji rozpoczął własne śledztwa. Pętla zaczęła się zaciskać. Tylko wokół czyjej szyi? (...)

Naziści po wojnie, przekł. Monika Swadowska. Znak Literanova, Kraków 2025

Naziści po wojnie, przekł. Monika Swadowska. Znak Literanova, Kraków 2025

Foto: mat. prasowe

Fragment książki Danny’ego Orbacha „Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Literanova. Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Dla wielu Niemców historia Drezna to opowieść o przetrwaniu wbrew wszystkiemu, w głodzie, pod bombami, a potem pod jarzmem Sowietów i ich wschodnioniemieckich marionetek. Spłonięcie miasta stworzyło wyjątkową więź wśród pochodzących stamtąd oficerów SS. Ludzi, którzy brali aktywny udział w zbrodniach nazistowskich Niemiec, jednoczyły nie tylko wspólna kryminalna przeszłość i strach przed sądem, ale także poczucie bycia ofiarami. W poczuciu bezsilności, nędzy i dyskryminacji pragnęli zemsty na amerykańskich i brytyjskich napastnikach. Te wspomnienia mocno zaważyły na tym, co wybrali z „wysypiska Hitlera” i po której stronie skłonni byli stanąć podczas tajnych zmagań zimnej wojny.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Lato w Pekinie
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Historia świata
D-Day, czyli od sromotnej klęski w 1942 r. do wielkiego zwycięstwa
Historia świata
Tajemnice sarkofagów z Sakkary
Historia świata
„Nic nieznaczące szpargały”
Historia świata
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej. Część III