Nie da się tego ocenić bez kontekstu konserwatywnej Ameryki: starsze pokolenia były zszokowane erotycznymi ruchami bioder Presleya, jego tańcem i hałaśliwą – jak sądzili – muzyką. Mundur narzucony Elvisowi, łzawa historyjka o miłości do poznanej w czasie służby Priscilli – lepiej odpowiadały powojennym elitom Ameryki, która dopiero miała przeżyć hipisowską transformację związaną z równościowymi hasłami. W ówczesnych okolicznościach ojczulek Parker czy jakbyśmy dziś powiedzieli, „dziaders” Parker, zniszczył wszystko to, co było u jego podopiecznego świeże, buntownicze, naturalne.
Paradoks polegał na tym, że Beatlesi byli łatwiejsi do zaakceptowania przez dziewczęta z amerykańskiej klasy średniej i mieszczańskich domów.
Elvis, schodząc z rock’n’rollowej muzycznej fali, którą wywołał, padł ofiarą tych, którzy na nią wskoczyli. To The Beatles z Johnem Lennonem na czele, wychowani na Elvisie, lecz tym z początków jego kariery. Ich wizyta w Ameryce w 1964 r. oficjalnie zakończyła panowanie króla rock and rolla i ustanowiła nową dominację The Beatles właśnie. Paradoks polegał na tym, że Beatlesi byli łatwiejsi do zaakceptowania przez dziewczęta z amerykańskiej klasy średniej i mieszczańskich domów. Grali ostrzej niż Elvis w pierwszej połowie lat 60., ale nie byli tak wystylizowani jak Presley i rozbuchani erotycznie. Robili wrażenie chłopaków z sąsiedztwa. Nie zadzierali też nosa, byli kontaktowi, potrafili żartować. Presley utracił już wtedy kontakt z rzeczywistością. Spotkanie z Beatlesami, którzy chcieli się zaprzyjaźnić ze swoim idolem, a mogli też jego ówczesną karierę pobudzić, pokazały mentalność Amerykanina – niechcącego się z nikim ani bratać, ani dzielić, tym bardziej muzyczną władzą. Zapewne dlatego stopniowo ją tracił.
Do rockowej anegdoty przeszło nie tylko spotkanie z Beatlesami, muzycznymi królami lat 60., ale też z królami rocka następnej dekady, czyli zespołem Led Zeppelin, którzy również wyszli z Gracelandu, czyli rodzinnej rezydencja Presleya, zniesmaczeni tym, jak gospodarz zadziera nosa. Amerykański król muzyki, który dał impuls angielskim zespołom, nie potrafił odnaleźć się w zdominowanej przez Brytyjczyków muzyce. Inna sprawa, że angielscy idole mieli szczęście urodzić się później, a większość karier gwiazd rocka rozkwitła także dlatego, że absolwenci szkół artystycznych nie musieli iść do wojska „stępiającego pazury” młodym ludziom. Gdy zaś zarówno The Beatles, jak i ich amerykańscy odpowiednicy The Beach Boys surfowali w stronę psychodelii, nawet „Pułkownik” Parker zauważył w 1966 r. ogromny spadek wpływów z honorariów i tantiem Elvisa.
Koniec króla rock and rolla Elvisa Presleya
Nie bez znaczenie jest fakt, że Parker był bardzo kosztownym menedżerem. Gdy inni brali 10–15 proc. wpływów, „Pułkownik” zapewnił sobie najpierw 25 proc., a potem nawet 50 proc. (!) z wszystkich kontraktów. Nie da się też ukryć, że nie czuwał nad stanem zdrowia artysty. Kolejne depresje Elvis okupywał uzależnieniem od środków uspokajających i pobudzających (stosowanych na zmianę), a także narkotyków.