W drugiej połowie XX w. zmieniła się perspektywa w amerykańskiej polityce społecznej. Nikt nie postrzegał pomocy socjalnej jako przywileju przyznawanego nielicznym, którzy z nie swojej winy popadli w ubóstwo. Rozdawnictwo środków publicznych stało się normą. Przed wyborem Franklina Delano Roosevelta na prezydenta polityk, który obiecywał bezmyślne rozdawanie pieniędzy publicznych, a więc pochodzących z kieszeni obywateli, nie miał szansy na zdobycie zaufania wyborców. Dopiero katastrofa społeczna, jaką przyniósł wielki kryzys lat 30. XX w., zmieniła optykę Amerykanów. Wolny rynek zaczęto przyrównywać do Dzikiego Zachodu, gdzie nie panują żadne prawa. Krzewiciele różnych odmian socjalizmu głosili, że nikt nie ponosi winy za własną biedę. Zaczęli przekonywać opinię publiczną, że pomoc socjalna nie jest przywilejem, ale prawem.
USA: Zgubne skutki socjalliberalizmu lat 60.
Większość wyborców z uznaniem przyjęła „nową filozofię opieki społecznej”, w myśl której każdemu przysługiwała część wspólnego bogactwa. Szczególny udział w realizacji tego celu mieli prezydenci John F. Kennedy i Lyndon B. Johnson. W latach 60. XX w. demokraci zaczęli realizować programy pomocowe w ramach projektu „Wielkiego Społeczeństwa”, takie jak np. wsparcie socjalne dla rodziców mających na utrzymaniu wiele dzieci (Aid to Families with Dependent Children – AFDC). Co ciekawe, z analiz przeprowadzonych przez niezależne ośrodki akademickie wynikało jasno, że te programy nie tylko nie poprawiały sytuacji ubogich, ale wręcz przeciwnie – przynosiły efekty odwrotne do zamierzonych, ponieważ gwałtownie napędzały inflację.
Ten swoisty socjalliberalizm lat 60. przybrał prawdziwie lewackie oblicze w następnej dekadzie. Polityka równouprawnienia wobec mniejszości etnicznych stała się karykaturą samej siebie. Programy socjalne, zamiast aktywować zawodowo biedne rodziny murzyńskie, spowodowały, że ludzie zdolni do pracy utrzymywali się z zasiłków rodzinnych. Niegdyś eleganckie dzielnice zamieszkane przez Afroamerykanów zaczęły się zamieniać w getta bezrobotnych z własnego wyboru.
Także zmniejszenie dyscypliny w szkołach i złagodzenie kar za przestępczość przyniosły tragiczne konsekwencje społeczne. Liberalizacja polityki karnej wobec młodocianych przestępców sprawiła, że w latach 70. policja i sądy miały ograniczone środki karania młodocianych przestępców za ich wykroczenia. Historyk Thomas E. Woods Jr. podaje w swojej książce „Niepoprawna politycznie historia Stanów Zjednoczonych” przykład hrabstwa Cook w stanie Illinois, do którego należy m.in. miasto Chicago. W połowie lat 70. średnia liczba aresztowań młodocianych przestępców, zanim trafili oni do zakładu poprawczego, wynosiła w tym hrabstwie ponad 13 (!) zatrzymań. To powodowało, że młodzi przestępcy w przedziale wiekowym między 12. a 21. rokiem życia czuli się praktycznie bezkarni.
Czytaj więcej
Żaden były przywódca USA nie dożył 100 lat. Żaden też nie zrobił tak wiele dla świata po opuszczeniu Białego Domu