Jak Jimmy Carter utracił Biały Dom?

Podczas debaty telewizyjnej 28 października 1980 r. Reagan całkowicie zdominował ubiegającego się o reelekcję Cartera. Efekt debaty był piorunujący: Carter przegrywał we wszystkich sondażach, a dzień wyborów przyniósł jeden z największych politycznych nokautów w historii Ameryki.

Publikacja: 09.01.2025 13:53

Prezydent USA Jimmy Carter przemawia z okazji Dnia Niepodległości. Merced Community College, Merced

Prezydent USA Jimmy Carter przemawia z okazji Dnia Niepodległości. Merced Community College, Merced (Kalifornia), 4 lipca 1980 r.

Foto: Diana Walker/Getty Images

W drugiej połowie XX w. zmieniła się perspektywa w amerykańskiej polityce społecznej. Nikt nie postrzegał pomocy socjalnej jako przywileju przyznawanego nielicznym, którzy z nie swojej winy popadli w ubóstwo. Rozdawnictwo środków publicznych stało się normą. Przed wyborem Franklina Delano Roosevelta na prezydenta polityk, który obiecywał bezmyślne rozdawanie pieniędzy publicznych, a więc pochodzących z kieszeni obywateli, nie miał szansy na zdobycie zaufania wyborców. Dopiero katastrofa społeczna, jaką przyniósł wielki kryzys lat 30. XX w., zmieniła optykę Amerykanów. Wolny rynek zaczęto przyrównywać do Dzikiego Zachodu, gdzie nie panują żadne prawa. Krzewiciele różnych odmian socjalizmu głosili, że nikt nie ponosi winy za własną biedę. Zaczęli przekonywać opinię publiczną, że pomoc socjalna nie jest przywilejem, ale prawem.

USA: Zgubne skutki socjalliberalizmu lat 60.

Większość wyborców z uznaniem przyjęła „nową filozofię opieki społecznej”, w myśl której każdemu przysługiwała część wspólnego bogactwa. Szczególny udział w realizacji tego celu mieli prezydenci John F. Kennedy i Lyndon B. Johnson. W latach 60. XX w. demokraci zaczęli realizować programy pomocowe w ramach projektu „Wielkiego Społeczeństwa”, takie jak np. wsparcie socjalne dla rodziców mających na utrzymaniu wiele dzieci (Aid to Families with Dependent Children – AFDC). Co ciekawe, z analiz przeprowadzonych przez niezależne ośrodki akademickie wynikało jasno, że te programy nie tylko nie poprawiały sytuacji ubogich, ale wręcz przeciwnie – przynosiły efekty odwrotne do zamierzonych, ponieważ gwałtownie napędzały inflację.

Ten swoisty socjalliberalizm lat 60. przybrał prawdziwie lewackie oblicze w następnej dekadzie. Polityka równouprawnienia wobec mniejszości etnicznych stała się karykaturą samej siebie. Programy socjalne, zamiast aktywować zawodowo biedne rodziny murzyńskie, spowodowały, że ludzie zdolni do pracy utrzymywali się z zasiłków rodzinnych. Niegdyś eleganckie dzielnice zamieszkane przez Afroamerykanów zaczęły się zamieniać w getta bezrobotnych z własnego wyboru.

Także zmniejszenie dyscypliny w szkołach i złagodzenie kar za przestępczość przyniosły tragiczne konsekwencje społeczne. Liberalizacja polityki karnej wobec młodocianych przestępców sprawiła, że w latach 70. policja i sądy miały ograniczone środki karania młodocianych przestępców za ich wykroczenia. Historyk Thomas E. Woods Jr. podaje w swojej książce „Niepoprawna politycznie historia Stanów Zjednoczonych” przykład hrabstwa Cook w stanie Illinois, do którego należy m.in. miasto Chicago. W połowie lat 70. średnia liczba aresztowań młodocianych przestępców, zanim trafili oni do zakładu poprawczego, wynosiła w tym hrabstwie ponad 13 (!) zatrzymań. To powodowało, że młodzi przestępcy w przedziale wiekowym między 12. a 21. rokiem życia czuli się praktycznie bezkarni.

Czytaj więcej

Jimmy Carter, człowiek wartości. Nikt nie zrobił tak wiele dla świata po opuszczeniu Białego Domu

Przekonanie, że zamykanie młodocianych przestępców pogłębia jedynie patologię, przybrało prawdziwie karykaturalne rozmiary. W niektórych stanach poprawni politycznie lewacy wywalczyli zakaz wglądu policji w kartoteki przestępców. Lewica amerykańska przekonywała swoich wyborców, że policja jest zdominowana przez radykalnych konserwatystów, którzy w dokumentacji zatrzymań wyolbrzymiają przestępstwa ludzi młodych i przedstawicieli mniejszości rasowych. Były miejsca w Ameryce, gdzie zniszczono kartoteki sądowe i policyjne, żeby rzekomo dać szansę zmiany życia recydywistom. Najlepiej wychodzili na tym oczywiście prawnicy.

Jimmy Carter kontra Ronald Reagan: Kiepski prezydent kontra „komediant”

Jimmy’ego Cartera mimo wszystko trudno uznać za typowego amerykańskiego lewaka. Był socjalliberałem przekonanym, że państwo powinno przychodzić z pomocą jedynie najbiedniejszym. Jako były farmer i przedsiębiorca wcale nie był przeciwnikiem wolnego rynku. To spowodowało jego konflikt z własną partią, której cichym przywódcą stał się w latach 70. Edward Kennedy, młodszy brat Johna i Roberta Kennedych. Bez wątpienia koteria skupiona wokół Kennedy’ego traktowała Cartera jako prezydenta z przypadku, człowieka spoza ich kręgu. Ta niechęć dała o sobie znać w czasie wyborów prezydenckich w 1980 r., kiedy Jimmy Carter ubiegał się o reelekcję. Wyraźnie widać było, że własna partia postawiła na nim krzyżyk. Czy można się temu dziwić?

Czytaj więcej

Jak Ameryka żegna swoich przywódców

W 1980 r. dwucyfrowa inflacja pożerała amerykańskie oszczędności, 75 proc. stacji benzynowych w wielkich miastach zamknięto, a do pozostałych ustawiały się kilometrowe kolejki. ZSRR zaatakowało Afganistan, w Iranie władzę przejęli fanatycy islamscy, Arabowie bawili się cenami ropy naftowej, a Amerykańskie Siły Zbrojne stały się obiektem drwin na całym świecie po blamażu operacji „Orli Szpon” (nieudana operacja odbicia zakładników z ambasady USA w Teheranie w kwietniu 1980 r. przeprowadzona przez żołnierzy z jednostki specjalnej Delta Force). Carter nie miał w zasadzie żadnego asa w rękawie. Lista jego zasług sprowadzała się do podpisania układu pokojowego między Izraelem i Egiptem.

Tymczasem republikanie wystawili do walki o Biały Dom nietypowego kandydata o wyraźnie wolnorynkowych, konserwatywnych społecznie, prawicowo-patriotycznych poglądach. Spełniło się proroctwo gubernatora Illinois Adlaia Stevensona, że „niebawem kampanie prezydenckie będzie się robić dla profesjonalnych aktorów”. Znany i przystojny aktor Ronald Wilson Reagan, znany z ról w takich filmach jak „Girls on Probation” i „Knute Rockne All American”, obiecywał powrót do powojennego prosperity, oczyszczenie ulic z przestępców, zwiększenie kontroli imigracyjnej granic, walkę z przemytem narkotyków, przywrócenie dyscypliny w szkołach, uwolnienie amerykańskiej przedsiębiorczości od balastu dławiących ją przepisów i potężne wzmocnienie sił zbrojnych. Po dwóch dekadach łagodności w kampaniach prezydenckich pojawił się człowiek o bardzo wyrazistych i wydawałoby się archaicznych wówczas poglądach. Ale on wcale nie był nowicjuszem w polityce. W 1976 r. o mało nie wygrał prawyborów republikańskich z Geraldem Fordem i miał za sobą dwie kadencje na stanowisku gubernatora Kalifornii.

Prezydent Jimmy Carter i jego republikański przeciwnik Ronald Reagan podają sobie dłonie, witając si

Prezydent Jimmy Carter i jego republikański przeciwnik Ronald Reagan podają sobie dłonie, witając się przed kampanijną debatą telewizyjną na scenie Music Hall w Cleveland (Ohio), 28 października 1980 r.

Foto: Bettmann/Getty Images

Na szefa swojej kampanii wyborczej mianował Williama Caseya, którego w przyszłości uczyni dyrektorem CIA. O tym, jak ważne dla Reagana były polityka zagraniczna i kontakt z agencją wywiadu cywilnego, świadczy to, że kandydatem na wiceprezydenta wyznaczył byłego dyrektora CIA George’a H.W. Busha.

Jimmy Carter z wizerunkiem słabeusza

Tymczasem 55-letni Jimmy Carter uginał się pod ciężarem błędów, pomyłek i wpadek popełnionych w ciągu swojej czteroletniej prezydentury. Przejawem tego było omdlenie podczas 10-kilometrowego biegu wokół Camp David. Pech chciał, że scenę tę uchwycił obiektyw reportera prasowego. Amerykanie nie mieli współczucia dla swojego przywódcy – zapamiętali jedynie, że ich przywódca jest „słabeuszem”.

Reagan zaś motywem przewodnim swojej kampanii wyborczej uczynił pytanie skierowane do wyborców: „Czy żyje ci się lepiej niż cztery lata temu?”. W pewnym stopniu ryzykował, ponieważ to w czasach prezydentury republikanina Geralda Forda eksplodowała inflacja i zaczął się kryzys paliwowy. Wychodził jednak z założenia, że uda mu się wypomnieć Carterowi jego obietnice poprawy losu milionów ludzi dotkniętych kryzysem w 1976 r.

Sztabowcy Cartera zdali sobie sprawę, że każda odpowiedź na tak zadane pytanie pogrąży ich szefa. Postanowili więc przyjąć inną taktykę. Chcieli ukazać Cartera jako poważnego męża stanu, fizyka jądrowego i przedsiębiorcę, który przeciwstawia się „komediantowi z Hollywood”, najbardziej znanemu z występów w reklamach telewizyjnych. Założenie było proste: Carter – mądry, bezpieczny, młody i pełen sił mąż stanu, kontra 68-letni aktor – stary, głupi i niesprawny błazen. Sam Reagan im zresztą pomagał w tych wysiłkach. Niektóre jego wypowiedzi wywoływały salwy śmiechu opinii publicznej i nie dlatego, że były śmieszne, lecz świadczyły o jego niewiedzy. Zapytany o to, jak zażegnać kryzys paliwowy, oświadczył, że „najlepsi geologowie” powiedzieli mu, że w Ameryce jest więcej ropy naftowej niż w Arabii Saudyjskiej. A pytany o smog zatruwający powietrze w jego rodzinnym Los Angeles odpowiedział, że wybuch wulkanu Świętej Heleny wyrzucił do atmosfery więcej pyłu niż wszystkie samochody razem wzięte, a w dodatku to... drzewa odpowiadają za większe zanieczyszczenie niż samochody. Jakiś dowcipny wyborca w odniesieniu do tych słów napisał w na kalifornijskiej sekwoi: „powstrzymaj mnie, zanim znowu kogoś zabiję”.

Czytaj więcej

Nowy Ład, czyli jak zadekretować dobrobyt

Reagan był faktycznie dość prostym człowiekiem. Na pewno nie rozumiał przemian obyczajowych nowych czasów i wymagań, jakie nakładała na polityków poprawność polityczna. Świadczyły o tym jego kontrowersyjne dowcipy. Po prawyborach w New Hampshire opowiedział dziennikarzom polish joke: „Skąd wiadomo, że w walce kogutów bierze udział Polak? Bo wystawił do niej kaczkę”. Opinia publiczna uznała tę wypowiedź za niesmaczną i ksenofobiczną. Reagan, zdając sobie sprawę, że przekroczył granicę dobrego smaku, oświadczył, że on jedynie tłumaczył dziennikarzom, jakich dowcipów nie należy opowiadać. To zaś z kolei zdenerwowało obrońców wolności słowa. „Jak to? Czy on w ogóle jest wolnościowcem, czy tylko udaje? A może wprowadzi zakaz opowiadania dowcipów?” – pytali konserwatyści. Głupi żarcik Reagana o mało nie kosztował go przegranej już na samym początku kampanii. Sztab Cartera wychwytywał, nagłaśniał i ośmieszał podobne wpadki Reagana, których liczba wcale nie malała. Carter jednak z tym przesadził, kiedy wykorzystał kartę rasową, atakując Reagana zarzutem, że „wprowadził podział między Amerykanami – czarnymi i białymi, Żydami i chrześcijanami, Północą i Południem”.

O dziwo, ta wypowiedź przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Amerykańska opinia publiczna nie dała się manipulować i stanęła w obronie atakowanego. Poza tym wyborcy lubili wpadki Reagana. Bawili się razem z nim jego „głupimi” dowcipami. Zresztą im były głupsze, tym bardziej rozśmieszały opinię publiczną. Pomyłki i gafy jedynie wzbudzały sympatię do starszego aktora, coraz bardziej bezpardonowo atakowanego przez sztab kiepskiego prezydenta. Reagan był uroczy, naturalny, mówiący językiem zwykłego człowieka, gościem starej daty z dawną hollywoodzką elegancją. Otaczały go gwiazdy kina, show-biznesu i estrady. Kiedy pojawiał się u boku Deana Martina i Franka Sinatry, sypiąc te swoje głupiutkie żarty, to Amerykanie się jedynie zaśmiewali. Kiedy zaś Carter poważnie przedstawiał suche statystyki, zgrzytali zębami i wyłączali telewizor.

Wybory prezydenckie w USA w 1980 roku: Republikański nokaut

Podczas debaty telewizyjnej 28 października 1980 r. Reagan całkowicie zdominował Cartera – ale nie dlatego, że był lepiej przygotowany czy używał lepszych argumentów. Był po prostu uroczy, elegancki, wyluzowany i nieustannie uśmiechnięty. Swoim pięknym, ciepłym, radiowym głosem kwitował niemal każdą poważną tyradę Cartera słowami: „A pan znowu to samo, panie prezydencie?”.

Jimmy Carter pracujący przy biurku w Gabinecie Owalnym w Białym Domu. Waszyngton, 24 stycznia 1979 r

Jimmy Carter pracujący przy biurku w Gabinecie Owalnym w Białym Domu. Waszyngton, 24 stycznia 1979 r. Carter zmarł 29 grudnia 2024 r. w swoim domu w Plains (Georgia). Miał 100 lat i był najdłużej żyjącym prezydentem w historii USA

Foto: PAP/EPA

Efekt debaty był piorunujący. Carter przegrywał we wszystkich sondażach. Dzień wyborów przyniósł jeden z największych nokautów w historii amerykańskich wyborów prezydenckich. Na republikanina zagłosowało 44 mln wyborców, a na urzędującego prezydenta o 9 mln mniej. Już o 21.50 czasu wschodniego prezydent Jimmy Carter zadzwonił do Ronalda Reagana z gratulacjami. W Kalifornii była dopiero 18.50. Reagan mógł się rozkoszować wieczorem wyborczym bez nerwowego oczekiwania na wyniki. Został prezydentem elektem w czasie, gdy na zachodnim wybrzeżu jeszcze były otwarte lokale wyborcze. Ale nic już nie mogło zmienić wyniku. W czasie głosowania w Kolegium Elektorskim na Reagana oddano 489, a na Cartera zaledwie 49 głosów elektorskich.

Ale nie obyło się jednak bez kontrowersji. Gary Sick, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego za rządów Cartera, twierdził później, że szef republikańskiego sztabu wyborczego William Casey, późniejszy dyrektor CIA, współpracował z Irańczykami, żeby wypuścili przetrzymywanych w ambasadzie amerykańskiej zakładników dopiero wtedy, kiedy będzie wiadomo, że Reagan wygrał wybory. Casey wiedział, że prezydent Carter liczył na to, że wypuszczenie zakładników mogło w ostatnich godzinach uratować jego szansę na reelekcję. Dlatego wykorzystując swoje wpływy w CIA, Casey prawdopodobnie nawiązał kontakt ze stroną irańską. Do dzisiaj sprawa ta jest nie do końca wyjaśniona. Wskazywała ona jednak na charakter przyszłej prezydentury. Reagan był człowiekiem powiązanym ze środowiskiem wywiadu cywilnego, co oznaczało, że nadszedł koniec uległości w amerykańskiej polityce zagranicznej.

W drugiej połowie XX w. zmieniła się perspektywa w amerykańskiej polityce społecznej. Nikt nie postrzegał pomocy socjalnej jako przywileju przyznawanego nielicznym, którzy z nie swojej winy popadli w ubóstwo. Rozdawnictwo środków publicznych stało się normą. Przed wyborem Franklina Delano Roosevelta na prezydenta polityk, który obiecywał bezmyślne rozdawanie pieniędzy publicznych, a więc pochodzących z kieszeni obywateli, nie miał szansy na zdobycie zaufania wyborców. Dopiero katastrofa społeczna, jaką przyniósł wielki kryzys lat 30. XX w., zmieniła optykę Amerykanów. Wolny rynek zaczęto przyrównywać do Dzikiego Zachodu, gdzie nie panują żadne prawa. Krzewiciele różnych odmian socjalizmu głosili, że nikt nie ponosi winy za własną biedę. Zaczęli przekonywać opinię publiczną, że pomoc socjalna nie jest przywilejem, ale prawem.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
„Abbey Road” Beatlesów. Fotografia z historią: banda oszołomów na zebrze
Historia świata
Od chińskiej kostki do komputerów. Jak rozwój technologii zmieniał muzykę?
Historia świata
Sława i śmierć Elvisa Presleya. Historia rock’n’rollowej muzycznej fali
Historia świata
Sensacyjne odkrycia na dnie mórz. Nie wszystko złoto, co się świeci
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia świata
Jak Ameryka żegna swoich przywódców