Wezuwiusz jak memento wisi nad trzymilionową aglomeracją, ale daje od siebie odpocząć. Prawie wymarli świadkowie, pamiętający zniszczenie miasteczek Massa di Somma i San Sebastiano w ostatniej erupcji, gdy grad dymiących kamieni obrócił w złom także 88 maszyn z amerykańskiej 340 Grupy Bombowej – w sumie więcej, niż dosięgło Luftwaffe. Niemal wchłonięty przez zieleń wulkan nie traci sił na czcze pogróżki i pozwala turystom bezkarnie spoglądać w gardziel.
Czym innym jest Etna niedająca sobie chwili wytchnienia. Brudzi pranie i zaśmieca ulice aż w Reggio di Calabria po drugiej stronie cieśniny, wstrząsa ziemią i budynkami, dymiąc w dzień i żarząc w ciemności. Grecy, a po nich Rzymianie, wykorzystali ją jako scenografię dramatów w taormińskim amfiteatrze, z efektownym warkoczem wyziewów nad sceną.
lLwa z Etny jest gęsta i lepka, spływa więc powoli, a jeśli zdarzają się uszczerbki cielesne, to wśród zidiociałych turystów zwabionych do źródeł erupcji
Mimo wszystko trudno szukać u mieszkańców podnóża Etny śladu traum i przerażenia. Bestia jest oswojona; przez ostatnie pół miliona lat aktywności otoczyła szczytowe kratery wystarczającym szmatem martwej przestrzeni, żeby się bezpiecznie wyszaleć. I choć czasem zniszczy trochę infrastruktury (firmy asekuracyjne za Boga nie ubezpieczą niczego na Etnie!), zysk z turystów rekompensuje naprawy. Przy drodze z Katanii do schroniska Sapienza stoją ruiny domu zalanego po dachówki przez lawę, jednak były właściciel, zamiast dramatyzować, zbywał ciekawskich rutynową dykterią (może aluzją?), że biorąc opłatę od fotografii, nie musiałby więcej pracować. Przy tym lawa z Etny jest gęsta i lepka, spływa więc powoli, a jeśli zdarzają się uszczerbki cielesne, to wśród zidiociałych turystów zwabionych do źródeł erupcji.
Jednak – prócz trzęsień ziemi – trafiają się incydenty groźniejsze, gdy lawa znajdzie dodatkowe boczne ujście gdzieś niżej i ma okazję zabawić wśród ludzi, jak w 1669 r., gdy starła z ziemi Katanię i zapełniła zatokę portu (choć i wówczas nie było ofiar).