Bez wskazania źródła problemu cel jest nieosiągalny, choć pochodzenie zła stanowi przedmiot sporów od tysiącleci. Wciąż jednak, mimo teologicznych rozpraw, bezliku szkół filozoficznych, rozwoju antropologii i psychologicznych badań, ludzkość gubi się w wątpliwościach. Czy to nieusuwalna skaza w dziele stworzenia, skutek grzechu pierworodnego czy anomalia osobowości? Niezbędna część równowagi Wszechświata czy wpływ wad konstrukcji społecznych? A gdy zło jest pochodną złej ekonomii i systemu politycznego, czy świat starczy przebudować u podstaw, by zło znikło? I czy doskonały plan jest możliwy, jeśli wszystkie projekty kończą się jeszcze większymi stosami trupów?
Zrezygnowani umiemy przyjąć, że zło jest wrodzoną częścią ludzkiej natury, pętanej normą społeczną, moralnością i prawem. Zwłaszcza po II wojnie, gdy modna staje się fraza o „banalności zła” Anny Arendt, godzimy się z deprymującym odkryciem zbrodniarza w każdym człowieku. Teza wyszła z obserwacji procesu Eichmanna, choć trudno o wspólną cechę niemieckich zbrodniarzy, a wziąwszy przykład Rudolfa Hössa i Martina Bormanna, to w zasadzie nic ich nie łączy.
Rudolf Höss i Martin Bormann. Czy łączyło ich coś oprócz zła?
Höss był katolikiem z południa (przyjął sakramenty, nim zawisł w Auschwitz), Bormann – formalnie luteraninem z Saksonii, choć z nienawiści do chrześcijaństwa chciał zmienić hitleryzm w religię państwową. Höss mozolnie piął się po szczeblach kariery w SS, zaczynając od blokowego w Dachau, nim dostał szansę stworzenia Auschwitz, lecz skutki awansu były wyczerpujące psychicznie, gdyż przyjął funkcję ponad swe intelektualne zdolności. Bez wykształcenia, bo wstąpił do wojska jako szesnastolatek i walczył od 1917 r., zderzył się z górą papierów, problemów logistycznych, sprawozdań i planów. Wierzę, że wracał z pracy śmiertelnie znużony, marząc o odłożeniu teczki i rozpieszczaniu dzieci, które (jak zapamiętała służba) okropnie rozpuścił.
Co innego Bormann, dla którego – choć wojny nie widział i do NSDAP wstąpił dopiero w 1927 r., a do SS 10 lat później – specjalnie zmieniono numer legitymacji partyjnej, żeby status „starego bojowca” miał już na starcie. Odkąd zaś stworzył kasę zapomogową dla członków partii, każdy towarzysz coś mu zawdzięczał lub o coś go prosił. Przy tym w personalnych intrygach czuł się jak ryba w wodzie – był tym rodzajem korporacyjnego szczura, który najgłośniej śmieje się z dowcipów szefa i pierwszy chwali jego pomysły, spełniając życzenia, nim mu przyjdą do głowy. Został nierozłącznym cieniem Hitlera, najbliższym współpracownikiem i osobistym „teczkowym”, zdolnym zamknąć dostęp do uszu Führera konkurentom do władzy.
A mimo wszystko Bormanna i Hössa łączyła zbrodnia z czasów, gdy nie byli hitlerowcami lub choćby sympatykami nazizmu, co ujawnił półobłąkany z wyrzutów sumienia wspólnik morderstwa, niejaki Jurisch. Jednak potępienie spadło tylko na denuncjatora, a rodzona matka kazała mu skoczyć z mostu za zdradę patriotów niemieckich.