Rakieta V-2: Tajna broń Hitlera

Niemcy w czasie II wojny światowej stworzyli wiele konstrukcji daleko wykraczających poza osiągnięcia aliantów. Inne, o ile w ogóle istniały, pływały w sosie stworzonym z mistycyzmu, ezoteryki, okultyzmu i propagandy.

Publikacja: 26.01.2023 19:39

Start rakiety V-2 z ośrodka badawczego w Peenemünde. Niemcy, 1944 r.

Start rakiety V-2 z ośrodka badawczego w Peenemünde. Niemcy, 1944 r.

Foto: AKG/be&w

2 stycznia 1945 r. na pierwszej stronie „New York Timesa” opublikowano artykuł opisujący zdarzenie, które miało miejsce we wrześniu 1941 r. W czasie rejsu z Dakaru do Suezu polskiego transatlantyku SS „Pułaski”, który w owym czasie pełnił służbę wojskową jako statek transportowy, marynarz o nazwisku Doroba dostrzegł na nocnym niebie kulę zielonkawego światła o rozmiarach połowy tarczy Księżyca. Kula wyraźnie towarzyszyła statkowi, utrzymując się nieco na skos od dziobu. Brytyjski oficer łącznikowy, który wraz z Polakami przez ponad godzinę obserwował zjawisko, poinformował o tym wywiad wojskowy, dodając, że „na koniec obiekt skręcił gwałtownie i oddalił się z ogromną prędkością”. To była pierwsza oficjalnie odnotowana obserwacja tego dziwnego zjawiska.

Wkrótce doniesienia zaczęły się mnożyć. Obserwacje najczęściej miały miejsce, kiedy piloci lecący nocą widzieli szybko poruszające się, okrągłe i świecące obiekty podążające za ich samolotami. Obiekty – opisywane jako „ogniste” – świeciły na czerwono, biało lub pomarańczowo. Niektórzy piloci opowiadali, że zdawały się bawić z samolotem, wykonując dzikie skręty, a następnie po prostu znikając. Piloci i załogi samolotów twierdzili, że obiekty leciały w formacji z ich samolotami i zachowywały się tak, jakby były pod inteligentną kontrolą, ale nigdy nie wykazywały wrogiego zachowania. Nie można było ich jednak przechytrzyć ani zestrzelić. Zjawisko to było tak powszechne, że światła zyskały swoją nazwę – w Europie nazywano je „szwabskimi kulami ognia”, ale częściej mówiono o nich Foo Fighters.

Największą zbiorową obserwację zjawiska odnotowano wczesnym rankiem 25 lutego 1942 r., kiedy nad Los Angeles pojawił się świecący obiekt. Prasa twierdziła, że miał wielkość sterowca, który leciał wzdłuż wybrzeża w kierunku Long Beach. Artyleria przeciwlotnicza przygotowana na potencjalny atak Japończyków otworzyła ogień. Wystrzelono kilka tysięcy pocisków, jednak na obiekcie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Obiekt doleciał do Signal Hill, gdzie skręcił nad ocean i tyle go widziano. Nigdy niewyjaśnione zdarzenie przeszło do historii jako bitwa o Los Angeles.

13 grudnia 1944 r. Supreme Headquarters Allied Expeditionary Force w Paryżu wydało komunikat prasowy, który następnego dnia został zamieszczony w „New York Timesie”. Zjawisko oficjalnie opisano jako „nową niemiecką broń”.

„Jeśli nie był to żart lub złudzenie optyczne, to z pewnością była to najbardziej zagadkowa tajna broń, z jaką zetknęły się alianckie myśliwce” – pisał 15 stycznia 1945 r. „Time”. „W zeszłym tygodniu amerykańscy piloci nocnych myśliwców stacjonujący we Francji opowiedzieli dziwną historię o kulach ognia, które od ponad miesiąca śledziły ich samoloty nocą nad Niemcami. Nikt nie wiedział, czemu kule ognia miały służyć”.

Aby wyjaśnić zjawisko, stawiano różne hipotezy. Jedni mówili o piorunach kulistych, inni – ogniach świętego Elma, jeszcze inni wspominali o refleksach na szybach i zjawiskach piezoelektrycznych. Jedno jest pewne: to niewyjaśnione do dziś zjawisko Foo Fighters stało się podstawą jednego z największych mitów II wojny światowej. Nikt nie ma jednak pewności, czy w tym micie nie tkwi jednak ziarenko prawdy.

Latające dyski Führera

Historia latających dysków Hitlera rozpoczęła się latem 1922 r. w małej stodole pod Monachium. To tam członkowie dwóch stowarzyszeń, Thule i Vril, zrzeszających wyznawców ezoteryki i okultyzmu, za pośrednictwem medium mieli otrzymać plany międzywymiarowej maszyny latającej. Według medium Marii Orsich projekt przysłali aryjscy kosmici żyjący na planecie Aldebaran w galaktyce Byka. „Latająca maszyna z innego świata” (niem. Jenseitsflugmaschine, JFM) miała mieć kształt cylindryczny i stosować rozwiązania nieznane ziemskiej nauce. Na tym etapie czytania bzdur o kontaktach medium z mieszkańcami planety oddalonej o 68 lat świetlnych w zasadzie moglibyśmy zakończyć, gdyby nie to, że znaleźli się niemieccy przemysłowcy, którzy postanowili sfinansować budowę pojazdów.

Według danych, które zachowały się w różnych rozproszonych i nie do końca wiarygodnych źródłach, maszyna miała składać się z trzech dysków, przez środek których przechodziła jednostka zasilająca. Napędzała ona „talerze” wirujące w przeciwnych kierunkach. To one wytwarzały pole magnetyczne. Jego wartość rosła do punktu, w którym następowała oscylacja międzywymiarowa, otwierająca bramę lub portal do innego świata. Wszystko wskazuje jednak na to, że portal się nie otworzył, a może nawet otworzył, tylko przytrzasnął komuś palce. Niemniej prace zakończono w 1924 r., a maszynę zdemontowano i przewieziono do magazynów Messerschmitta w Augsburgu. Tam ślad po niej zaginął.

Towarzystwo Vril nadal jednak działało. Nazwa stowarzyszenia nie jest przypadkowa. Wywodzi się ze starożytnego tybetańskiego mitu. Była to siła tworzenia i niszczenia. Dziś powiedzielibyśmy: supermoc. Zdobyć ją mogli wyłącznie ci, którzy odnajdą legendarną, leżącą wewnątrz pustej kuli ziemskiej krainę Agharta. Krainę miała zamieszkiwać cywilizacja przewyższająca poziomem ludzi żyjących na powierzchni i to oni dysponowali kosmiczną energią Vril. Legenda tak bardzo zaciekawiła Hitlera, że wysłał do Tybetu ekspedycję mającą znaleźć wejście do wnętrza pustej Ziemi. Jej wysiłki jednak nie przyniosły rezultatu.

Sack AS-6, samolot z okrągłymi skrzydłami konstrukcji rolnika i inżyniera amatora Arthura Sacka, któ

Sack AS-6, samolot z okrągłymi skrzydłami konstrukcji rolnika i inżyniera amatora Arthura Sacka, który jego budowę rozpoczął pod koniec 1940 r. Pilot oblatywacz stwierdził, że „lot jest niemożliwy bez mocniejszego silnika, a skrzydła mają zbyt małą rozpiętość”

domena publiczna/wikipedia

Podobnie zresztą jak wysiłki Stowarzyszenia Vril, które w 1937 r. postanowiło wrócić do projektu latających dysków. Podobno wkrótce w Arado Brandenburg wystartował pierwszy i jedyny RFZ-1 (Rundflugzeug-1, niem. okrągły samolot). Został wystrzelony za pomocą wyrzutni szynowej. Osiągnął pułap 60 m, po czym stracił sterowność i runął na ziemię. Pilot Lothar Waiz ratował się paniczną ucieczką z żyjącej własnym życiem maszyny, która uległa kompletnemu zniszczeniu. Jak twierdzi Rob Arndt, autor prac na temat latających dysków, Vril do końca 1937 r. szybko skonstruował dwa nowe pojazdy: RFZ-2 i RFZ-3. Twierdzi też, że RFZ-2, który miał zaledwie 5 m średnicy, był wyposażony w wieżyczkę pancerną uzbrojoną w dwa lekkie MG-34 7,92 mm. Wspierały go trzy wysokie nogi lądownika z rozwidlonymi końcówkami do lądowania na nierównym terenie. Według Arndta pojazd został wykorzystany w wojnie powietrznej przeciwko Anglii w latach 1940–1941, wykonując ważne zadania zwiadowcze nad obszarami poza zasięgiem messerschmittów Me Bf 109. Wadą pojazdu była jego zwrotność. Mógł wykonywać zwroty jedynie o 90, 45 i 22,5 stopnia, co czyniło go nieprzydatnym jako samolot myśliwski. Podobno nazywano go „Fliegende Heisswasserflasche” (Latająca Butelka Gorącej Wody) z powodu wysokiej temperatury panującej wewnątrz.

Wkrótce prace nad charakterystyką lotu i zwrotnością przyniosły nowe konstrukcje i kolejne prototypy RFZ-4 w 1938 r. i RFZ-5 w 1939 r., który przemianowano na Haunebu I. Eksperymenty doprowadziły do powstania w 1941 r. szczytowego produktu oznaczonego kryptonimem RFZ-7 (oznaczanego później jako Vril1-Jäger). Pojazd miał średnicę 11,5 m i trzyosobową załogę złożoną z pilota i dwóch strzelców. Rozwijał prędkość do 12 000 km/h, a lot mógł trwać 5,5 godziny. Podobno zbudowano ich aż 17, ale poza zdjęciami i oznaczonymi klauzulą „tajne” schematami maszyn nie ma żadnych dowodów na ich istnienie. Wszystkie znalezione elementy tych maszyn eksperci określili jako falsyfikaty.

Vril maczał palce w jeszcze jednym tajnym projekcie, tak tajnym, że zapewne nigdy nieistniejącym. To projekt „Dzwon”, czyli Die Glocke. Miała to być kolejna niemiecka Wunderwaffe (cudowna broń). Pogłoski o tym urządzeniu pojawiły się po raz pierwszy w książce „Morning of the Magicians” Louisa Pauwelsa i Jacques’a Bergiera z 1960 r. Die Glocke pojawiło się również w książce Igora Witkowskiego „Supertajne bronie Hitlera” z 2000 r., a wkrótce potem w książce Nicka Cooka „The Hunt for Zero Point”. Miała być to wirująca konstrukcja wywołująca efekt antygrawitacyjny. Mogła to być nawet maszyna czasu.

Według Witkowskiego: „Zasadniczą część dzwonu stanowiły dwa masywne cylindry-bębny o średnicy jednego metra, które w trakcie eksperymentu wirowano w przeciwnych kierunkach z ogromnymi prędkościami. Bębny wykonane były ze srebrzystego metalu i obracały się wokół wspólnej osi. Był nią dość niezwykły rdzeń o średnicy rzędu kilkunastu–dwudziestu centymetrów przymocowany swym dolnym końcem do masywnego postumentu dzwonu. Wykonany był z ciężkiego twardego metalu. Przed każdą próbą w jego wnętrzu umieszczano coś w rodzaju podłużnego ceramicznego pojemnika o ściankach osłoniętych warstwą ołowiu o grubości ok. 3 cm. Miał on długość ok. 1–1,5 metra i wypełniony był dziwną metaliczną substancją o złoto-fioletowym odcieniu i zachowującą w temperaturze pokojowej konsystencję lekko ściętej galarety”. Witkowski stawia hipotezę, że Dzwon był projektem silnika dla pojazdów typu Haunebu, czyli latających spodków. Miały być one rzekomo budowane w tajnych zakładach w Górach Sowich.

Haunebu to osobna seria pojazdów (otwierał ją ten o nazwie Haunebu I). Były większe i wyposażone w napęd antygrawitacyjny, który działał podobnie jak wielki żyroskop. Pierścienie obracające się z ogromną prędkością miały zniwelować grawitację planety i oderwać pojazd od ziemi. Nazwa pojazdu pochodzi od miejsca jej pierwszego startu w 1939 r. – Hauneburg Geräte I. Skrócono ją potem i utworzono kryptonim – Haunebu I. Pojazd miał mieć średnicę 25 metrów, zabierać na pokład osiem osób załogi i na niskich wysokościach osiągać prędkość 4800 km/h. Prace rozwojowe przyniosły poprawę parametrów. Wkrótce Haunebu I mógł rozwijać prędkość 17 000 km/h i spędzić w powietrzu 18 godzin. Po nim przyszły kolejne modele Haunebu II o średnicy 30 m i 71-metrowy Haunebu III, który mógł zabrać na pokład ponad 30 osób. Również po nich pozostały jedynie szkice, nieliczne zdjęcia, parę grafik i obrazów. Podobno pod koniec wojny ukryto je w Nowej Szwabii na Antarktydzie; inna hipoteza wspomina o Strefie 51, a katastrofę w Roswell tłumaczy próbami prowadzonymi przez Amerykanów.

Płaski jak podkładka pod piwo

Już samo miejsce zdeponowania pojazdów wkłada historię latających talerzy Hitlera między bajki. Choć nie do końca, bo niemieccy naukowcy w czasie II wojny faktycznie podjęli próby stworzenia okrągłego samolotu, a istnienie jego prototypu potwierdzą mocne źródła historyczne. Był to Sack AS-6, samolot konstrukcji rolnika i inżyniera amatora Arthura Sacka.

UFO Hitlera, czyli eksperymenty nazistowskich naukowców: pojazd oznaczony kryptonimem RFZ-7 (określa

UFO Hitlera, czyli eksperymenty nazistowskich naukowców: pojazd oznaczony kryptonimem RFZ-7 (określany później jako Vril1-Jäger) miał średnicę 11,5 m i trzyosobową załogę

domena publiczna

Sack postanowił zbudować samolot o okrągłych skrzydłach. Rozpoczął na stole modelarskim, gdzie stworzył pięć modeli. Jego piąta wersja okrągłoskrzydłego samolotu (AS-5) została zaprezentowana na konkursie modeli spalinowych w 1939 r. w Lipsku. Zadaniem postawionym przed uczestnikami konkursu był start i lądowanie maszyny w tym samym miejscu. AS-5 nie dał rady wystartować z ziemi, ale wykonał lot z ręki.

Arthur Sack uznał, że jego konstrukcja okazała się na tyle dobra, że mógł podjąć prace nad pełnowymiarowym egzemplarzem. Pod koniec 1940 r. rozpoczął budowę AS-6. Modele konstruował w domu, ale budowę prototypu prowadził w zakładach Mitteldeutsche Motorenwerke. Pierwsze testy wykonano w bazie lotniczej Brandis w Saksonii. Niestety, samolot z powodu niedoborów wojennych miał zbyt słaby silnik i kiepski ster ogonowy. Wszystkie próby kończyły się uszkodzeniem goleni podwozia. Po kolejnych testach pilot oblatywacz stwierdził, że „lot jest niemożliwy bez mocniejszego silnika, a skrzydła mają zbyt małą rozpiętość”. Ostatecznie egzemplarz rozebrano, aby odzyskać drewno z jego konstrukcji. Alianci znaleźli tylko kilka metalowych części, które z niego pozostały.

Sack, w przeciwieństwie do ludzi ze stowarzyszenia Vril, nie miał ambicji zdobywania kosmosu. Nie zmienia to jednak faktu, że w pierwszej połowie lat 40. to Niemcy dzierżyły palmę pierwszeństwa w tej dziedzinie. Zaczęło się od Hermanna Obertha. Ten austriacko-niemiecki fizyk i wynalazca był pionierem techniki rakietowej i wizjonerem eksploracji kosmosu. To dzięki jego pracom „Die Rakete zu den Planetenräumen” (Rakietą w przestrzeń międzyplanetarną) z 1923 r., i „Wege zur Raumschiffahrt” (Podróż w przestrzeń kosmiczną) z 1929 r. Wernher Magnus Maximilian Freiherr von Braun zainteresował się budową rakiet kosmicznych. Jego pierwsze eksperymenty z napędem odrzutowym, napędzane młodzieńczą wyobraźnią i rekordami prędkości bitymi przez Maxa Valiera i Fritza von Opla, zaowocowały eksperymentem polegającym na rozpędzeniu w parku wózka obwieszonego ogniami sztucznymi. Eksperyment się udał. Zanim wózek rozbił się o drzewo, sztuczne ognie rozpędziły go do ogromnej prędkości. Wzbudził jednak przerażenie gapiów. Wernhera wypuszczono z aresztu dopiero za wstawiennictwem ojca, federalnego ministra rolnictwa w Republice Weimarskiej.

Rysunek poglądowy i parametry machiny latającej określonej kryptonimem Haunebu II

Rysunek poglądowy i parametry machiny latającej określonej kryptonimem Haunebu II

domena publiczna

Oberth i von Braun rozpoczęli współpracę na początku lat 30. Ich prace miały stworzyć rakietę zdolną do przenoszenia głowic bojowych. Od 1937 r. obaj naukowcy pracowali w ośrodku w Peenemünde, gdzie kontynuowali prace nad rakietą Aggregate 4, która stała się bronią odwetową V-2. Hitler nie uważał, aby celowe było prowadzenie badań nad cywilnym zastosowaniem rakiet.

Pierwszy udany start rakiety miał miejsce 13 czerwca 1942 r. Niestety, rakieta eksplodowała po pokonaniu zaledwie 1300 m. Jednak już 3 października odtrąbiono pełen sukces. A 7 marca 1943 r. w swojej kwaterze głównej Wilczy Szaniec Hitler osobiście odebrał raport Wernhera von Brauna o stanie prac nad pociskiem rakietowym V-2. W uznaniu zasług mianował go profesorem i awansował do stopnia Sturmbannführera (majora) SS. Braun twierdził, że wystrzeliwanie skonstruowanych przez niego rakiet na Londyn było dla niego wstrząsem, faktem jednak pozostaje, że to on był pomysłodawcą stworzenia obozu KL Mittelbau-Dora i wykorzystywania więźniów do pracy niewolniczej przy rakietach. Około 25 tys. robotników nie przeżyło tej koncepcji.

2 maja 1945 r. Braun wraz z pracownikami oddał się w ręce Amerykanów (operacja „Paperclip”), licząc na możliwość kontynuowania prac nad rakietami do celów cywilnych. Wkrótce stał się fundamentem amerykańskiego programu kosmicznego. Jednak pod koniec życia do Brauna powróciła jego przeszłość oficera SS. Pojawiły się zeznania świadków, z których wynikało, że osobiście wydawał rozkazy dotyczące egzekucji więźniów za rzekomy sabotaż i powinien stanąć przed trybunałem międzynarodowym jako zbrodniarz wojenny. Cóż... jego zasługi dla amerykańskiego przemysłu kosmicznego były jednak większe niż zbrodnie. Zmarł na raka trzustki 16 czerwca 1977 r. w USA – jako słynny konstruktor i wolny człowiek.

Niemityczne Wunderwaffe

W czasie II wojny światowej stworzono wiele wynalazków, które miały zmienić los III Rzeszy, ale nie zmieniły. Różne rodzaje broni funkcjonującej dziś w świadomości jako Wunderwaffe były testowane zarówno na frontach, jak i w laboratoriach. Po jednych zostały jedynie na poły mityczne dokumentacje, zdjęcia czy wspomnienia, inne stały się prototypami, a jeszcze inne wdrożono do produkcji masowej. Jak choćby rakietę V-2, która została wystrzelona 5500 razy, w 70 proc. przypadków trafiła w cel (choć niezbyt precyzyjnie, bo z celnością od 6400 m do 1600 m po ulepszeniu) i zabiła 7250 ludzi.

Innym projektem, w którym maczał palce Wernher von Braun, był pocisk Wasserfall. Wyglądał jak pomniejszona dwukrotnie wersja V-2. Prace prowadzono w ośrodku Peenemünde. Rakieta ta miała mieć zasięg ok. 50 km i osiągać pułap 20 km. Oznaczało to, że mogła zniszczyć każdy ówczesny samolot. Sterowana była drogą radiową, ale równocześnie pracowano nad zastosowaniem radaru.

Nie tylko rakiety, ale także prototypowe samoloty zyskały miano Wunderwaffe, a ich istnienie zostało potwierdzone przez historyków. I choć nie wyglądały jak latające spodki, to były absolutnie przełomowe i nowatorskie. Jednym z najbardziej zaawansowanych i innowacyjnych był odrzutowiec Arado Ar 234. Zaprojektowano go jako szybką maszynę rozpoznawczą, ale istniał także wariant bombowy oraz myśliwski – wyposażony w radar. Na jego potrzeby stworzono fotel pozwalający na katapultowanie pilota oraz niezwykły latający zbiornik paliwa. Był on holowany za samolotem, a po przepompowaniu paliwa odczepiał się i lądował na spadochronie.

Inna maszyna odrzutowa, znana jako Salamander albo Volksjäger (myśliwiec ludowy), czyli Heinkel He 162, łączyła nowoczesną technologię i prostotę. Była odpowiedzią na kryzys końca wojny – brakowało wówczas i materiałów, i ludzi. Doświadczonych pilotów mieli zastąpić szkoleni masowo członkowie Hitlerjugend, a sam samolot był budowany przy minimalnym wykorzystaniu surowców. Zbudowano ich ponad 300, sformowano nawet jednostki bojowe, ale maszyny te nie odegrały już żadnej roli w kończącej się wojnie.

Bardzo interesującym rozwiązaniem (choć niekoniecznie jako Wunderwaffe, ponieważ konstrukcja była rozwijana planowo) był śmigłowiec Flettner Fl 282. Zbudowano około 20 egzemplarzy do współpracy z marynarką wojenną, a także jako powietrzny punkt obserwacyjny dla artylerii. Ciekawym rozwiązaniem w tym modelu, który może kojarzyć się z projektami Vril, było zastosowanie dwóch przeciwbieżnych, współosiowych wirników. Dzięki temu śmigłowiec nie potrzebował wirnika ogonowego.

Niemiecka wynalazczość czasów wojny łączyła mistycyzm, ezoterykę i okultyzm z propagandą oraz absolutnie nowoczesną techniką, która często daleko wykraczała poza możliwości aliantów. Badacze „tajnych broni Hitlera” są przekonani, że Amerykanie skradli i ukryli wszystkie projekty, zarówno tych Wunderwaffe, które opuściły hangary, jak i tych istniejących jedynie na deskach kreślarskich. Część rozwiązań zastosowali na swoim podwórku, choćby w programie kosmicznym, nie wiadomo jednak, co stało się z maszynami, których istnienia jedynie się domyślamy (np. dyski Haunebu). Bo jeśli te projekty faktycznie istniały, a Amerykanie zawłaszczyli je, utajnili i zamknęli w Strefie 51, to gdzie są współczesne samoloty antygrawitacyjne?

2 stycznia 1945 r. na pierwszej stronie „New York Timesa” opublikowano artykuł opisujący zdarzenie, które miało miejsce we wrześniu 1941 r. W czasie rejsu z Dakaru do Suezu polskiego transatlantyku SS „Pułaski”, który w owym czasie pełnił służbę wojskową jako statek transportowy, marynarz o nazwisku Doroba dostrzegł na nocnym niebie kulę zielonkawego światła o rozmiarach połowy tarczy Księżyca. Kula wyraźnie towarzyszyła statkowi, utrzymując się nieco na skos od dziobu. Brytyjski oficer łącznikowy, który wraz z Polakami przez ponad godzinę obserwował zjawisko, poinformował o tym wywiad wojskowy, dodając, że „na koniec obiekt skręcił gwałtownie i oddalił się z ogromną prędkością”. To była pierwsza oficjalnie odnotowana obserwacja tego dziwnego zjawiska.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Geneza systemu dwupartyjnego w USA
Historia świata
Nie tylko Putin. Ukraina spaloną ziemią Stalina
Historia świata
Masakra w My Lai
Historia świata
Samolot z gumy i lotnik na sznurku. Odkrywcze projekty
Historia świata
Krzysztof Kowalski: Szukać trzeba do skutku