Tajemnica zniknięcia Musy Sadra
Są blizny, które nigdy się nie zagoją. Choć od zaginięcia Musy Sadra – przywódcy libańskich szyitów – upłynęło już ponad 40 lat, nie brak wiernych, którzy liczą na jego powrót.
Do kolejnego spotkania w Nadżafie doszło rok później. Przypominało ono pierwsze, zarówno pod względem przebiegu, jak i tematyki. – W domu [Chomeini] był otwarty na dyskusję – wspominał były prezydent 12 lat temu. – Widoczna na zewnątrz skłonność do przemocy, ucinanie dyskusji, zupełnie nie przejawiało się prywatnie. Zresztą to był człowiek reakcji, a nie akcji: on zwykle tylko reagował na działania czy deklaracje innych, sam rzadko cokolwiek inicjował – dodawał Banisadr.
Pod wieloma zatem względami było to zderzenie przeciwieństw. Banisadr pozostawał przez całe dorosłe życie dzieckiem europejskiej rewolty studenckiej 1968 r. Na paryskiej Sorbonie studiował socjologię i ekonomię, pisał kolejne książki. „Choć krytykował aparat opresji reżimu szacha, to jednak ostrze jego krytyki było przede wszystkim wymierzone w uzależnienie kraju od zachodnich potęg, a jego pisma były zapełnione atakami na status klienta, jaki Iran miał w relacjach z USA” – pisze amerykański analityk James A. Bill w pracy „The Eagle and the Lion. The Tragedy of American-Iranian Relations” (Orzeł i lew. Tragedia stosunków amerykańsko-irańskich). W latach 70. powstały najważniejsze z tych traktatów: „Gospodarka jedności”, „Manifest islamskiej republiki” oraz „Fundamentalne zasady islamskiego rządu”. Jak same tytuły wskazują, autor próbował godzić koncepcje nowoczesnego państwa i gospodarki z wartościami Koranu. Tezy tych prac Chomeini i towarzyszący mu duchowni potraktowali jako gotową ściągawkę w formułowaniu (wówczas jeszcze teoretycznych) założeń dla państwa, jakie chcieli zakładać na gruzach reżimu szacha. „W porównaniu z innymi paryskimi emigrantami z Iranu, Banisadr był idealistą i molem książkowym, człowiekiem o dalece zeuropeizowanych gustach. Miał też jednak największe w tym gronie ambicje osobiste” – podsumowuje Bill. Okazja, by znaleźć się w centrum uwagi, nadjechała w październiku 1978 r. wraz z ajatollahem Chomeinim, którego Irakijczycy wyrzucili z Nadżafu pod presją szacha. Będący w ojczyźnie w apogeum popularności duchowny wylądował najpierw w paryskim mieszkaniu Banisadra, a potem w domu w podstołecznym Neauphle-le-Château.
Tu już Banisadr nie odstępował go ani na krok. Po latach dementował chętnie powtarzane anegdoty o Chomeinim – jak choćby tę, że w drodze z Orly do apartamentu ajatollah odmawiał nawet wyglądania przez okno, tak brzydził się zachodnim zepsuciem. – Nie, wręcz przeciwnie – powiedział mi. – Chętnie się rozglądał podczas jazdy samochodem, potem chętnie wychodził na spacery. Oglądał chętnie budynki i ulice, choć niczego nie komentował, trudno więc powiedzieć, czy mu się tam podobało czy nie.
We Francji ajatollah miał spędzić około trzech miesięcy, zanim ludowa rewolta zmiotła szacha. W tym czasie Bani Sadr stał się kimś na kształt jego speech-writera. – Przygotowałem mu dokument poruszający 19 ważnych problemów, jak wolność i niepodległość Iranu, ale też religijny faszyzm i rola duchownych w systemie despotycznym. Chomeini dawał ten dokument dziennikarzom, którzy przychodzili do niego ze swoimi pytaniami. Stworzył też komisję, do której trafiłem, a która miała odpowiadać na pytania mediów – wspominał jego gospodarz w naszej rozmowie. Poniekąd niezależnie od tego, co działo się w Neauphle-le-Château, sytuacja w Iranie nabierała dynamiki, co ajatollah i jego otoczenie obserwowało stosunkowo biernie. Chomeini wraz z grupą towarzyszy i intelektualistów z paryskiej emigracji miał ruszyć do Teheranu dopiero kilkadziesiąt godzin po tym, jak opadł kurz po ucieczce szacha i rozpadzie struktur jego reżimu.
Na kolizyjnym kursie
„Nic nie czuję” – tę słynną odpowiedź Chomeiniego na pytanie, jakie zadał ajatollahowi dziennikarz na pokładzie samolotu zmierzającego z Paryża do Teheranu, powtarza każdy biograf duchownego i rewolucji islamskiej. Banisadr w pierwszym odruchu potwierdzał, że takie słowa padły, choć już po chwili zastrzegał, że nie był ich świadkiem, ale słowa te powtarzali wszyscy, również gazety rewolucjonistów. – On był, jaki był. Nie okazywał emocji, demonstrował za to swoją religijność i mistycyzm – dodawał.