Jedni jej uczestnicy głoszą ponurą wizję, jakoby Polska znalazła się w europejskiej cul-de-sac, w której jest odzierana z praw, gwałcona i okradana. Inni głoszą, że ten kraj i ten naród bez tej Unii Europejskiej nie ma żadnej przyszłości i jest skazany na wieczną marginalizację nie tylko na mapie Starego Kontynentu, ale i całego świata. Przyglądam się obu stronom i cisną mi się na usta słowa Piłsudskiego o posłach z 1930 r. Tak jak wtedy, tak dzisiaj parweniusze, nuworysze i fałszywi prorocy próbują narzucić nam definicję, czym jest polska suwerenność i co jest jej zgubą.
Dla mnie pretorianami niepodległości nie są romantyczni straceńcy, ale twardo stąpający po ziemi przedsiębiorcy, przemysłowcy i finansiści, którzy kształtują siłę i dostatek państwa. Wspomniałem pierwszego marszałka Polski. Każdy wie, kim był, choć pewnie nie każdy zna wszystkie jego zasługi, ale także i wady. Kto jednak dziś pamięta o jego adiutancie, gdyńskim armatorze Jerzym Jabłonowskim, którego Niemcy zamordowali w Auschwitz? Już kiedyś pisałem, że niewiele osób mogłoby wymienić z pamięci nazwiska takich przedsiębiorców II Rzeczypospolitej, jak chemik Józef Kochanowicz, włocławski przemysłowiec Hugo Mühsam, bielski wynalazca Walter Jan König, kaliski budowniczy instrumentów muzycznych Juliusz Betting czy zamordowany w Auschwitz kupiec Stanisław Lurski. Było ich oczywiście znacznie więcej. Wszystkie dzieci znają Tadeusza Kościuszkę, ale tylko nieliczni studenci wiedzą, kim był minister skarbu Królestwa Kongresowego Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, twórca pierwszego w historii Banku Polskiego. Od młodzieży wymaga się pamiętania nazwiska Romualda Traugutta, ale podręczniki przemykają po nazwisku naczelnika rządowych zakładów górniczo-hutniczych Królestwa Kongresowego, inżyniera Fryderyka Wilhelma Lempego.
Czytaj więcej
W 103. rocznicę odrodzenia Rzeczypospolitej w całym kraju odbędzie się kilkaset imprez.
W tradycji anglosaskiej zasłużony patriota to przede wszystkim aktywista, ideowiec i przedsiębiorca dbający o swój dobrobyt, a przez to o zamożność własnego państwa. Najwięksi amerykańscy przemysłowcy byli zawsze filantropami. Budowali uniwersytety – jak John D. Rockefeller, wznosili świątynie kultury – jak Andrew Carnegie, przekazywali ogromne zbiory sztuki muzeom – jak John Pierpont Morgan.
Dlaczego Amerykanie mają najlepsze i najbardziej prestiżowe uczelnie na świecie? Czemu ich wytwórnie filmowe produkują najdroższe filmy świata? Dlaczego w niemal każdej dziedzinie są lokomotywą cywilizacyjną ciągnącą resztę świata? Znam ich doskonale. Uwierzcie mi: niczym się od nas nie różnią. No, może z jednym wyjątkiem. Dla nich przedsiębiorca jest bohaterem narodowym. Jeszcze dwa wieki temu Ameryka Północna była dzikim kontynentem, a zamieszkane obszary Wschodniego Wybrzeża były prawdziwym wygwizdowem w porównaniu z najuboższą europejską prowincją. Ale ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych upatrywali siły swojej unii przede wszystkim w rozwoju przedsiębiorczości. Ameryka nie stała się z dnia na dzień potęgą tylko ze względu na swoje rozległe przestrzenie. Rosja miała ich przecież dwa razy więcej. Ameryka nie stała się po II wojnie światowej supermocarstwem tylko ze względu na arsenał nuklearny. Rosja ma dziś większy. Swoją potęgę Ameryka zawdzięcza ugruntowanemu przeświadczeniu, że aktywność gospodarcza to fundament patriotyzmu.