Realne wydatki na zbrojenia w tym czasie nie przekroczyły 40 mld marek. Między innymi na podstawie raportów gospodarczych SS-Wirtschaftsführera Hansa Kehrla można dzisiaj oszacować, że wydatki na zbrojenia po dojściu Hitlera do władzy kształtowały się następująco: w latach 1933–1935 wydano na ten cel jedynie 3,8 mld marek, w latach 1935–1937 – 9,8 mld marek, a w okresie 1937–1938 – około 8,2 mld marek. Gwałtowny wzrost nastąpił dopiero w 1939 r., kiedy na zbrojenia wydano 18,4 mld marek. Oznaczało to, że jeszcze w 1940 r. udział przemysłu zbrojeniowego w całej produkcji przemysłowej Niemiec nie przekraczał 15 proc., a więc ówczesnej gospodarki nie można było uznać za stricte wojenną. Do 1935 r. siły zbrojne Niemiec były ograniczone do 115 tys. żołnierzy. Jeszcze w 1939 r. niemieckie zakłady zbrojeniowe dostarczyły zaledwie 15 czołgów Panzer II, 157 czołgów Panzer III i 45 Panzer IV. Ciężkie czołgi typu Tygrys I i II pojawiły się na froncie dopiero w latach 1943–1945, kiedy mimo ogromnych strat na froncie Niemcy produkowały 2000 czołgów miesięcznie. Dopiero wtedy można było mówić o „cudzie gospodarczym Hitlera", przy czym jego prawdziwym architektem był Albert Speer. Mitem też są opisywane w podręcznikach osiągnięcia produkcyjne i technologiczne niemieckich sił powietrznych. Jeszcze w 1939 r. zakłady produkujące sprzęt dla Luftwaffe montowały mniej niż 1000 samolotów miesięcznie. Znamienne, że czterokrotnie wyższy poziom osiągnęły dopiero w 1944 r., kiedy niemal połowa infrastruktury gospodarczej Rzeszy leżała w gruzach. To dowodzi, że złowrogie hasło autorstwa Hermanna Göringa „Armaty zamiast masła" było jednym z największych blefów propagandowych w historii.
1 września 1939 r. naczelny dowódca niemieckiego lotnictwa wojskowego miał do dyspozycji „tylko" 771 myśliwców, 336 myśliwców nurkujących, 408 myśliwców wielomiejscowych, 40 samolotów szturmowych, 552 transportowe i 379 zwiadowczych. Trzeba jednak pamiętać, że w realnej gotowości bojowej było zaledwie 240 maszyn. Dla porównania: od 1943 r. alianci dokonywali nalotów dywanowych na miasta niemieckie w jednorazowej sile nawet 1000 maszyn.
Sytuacja gospodarcza Rzeszy w 1939 r. pozwalała jedynie na maksymalnie dwumiesięczną kampanię wojenną w Polsce. Hitlera naprawdę można było powstrzymać, a nawet pokonać. 14 sierpnia Sowieci zaproponowali Francji i Wielkiej Brytanii prewencyjne uderzenie na Rzeszę w sile 120 dywizji piechoty (każda po 19 tys. żołnierzy), 16 dywizji kawalerii, 10 tys. czołgów, 5500 samolotów bojowych i 5000 ciężkich dział. Koncepcja wojny prewencyjnej przeciw Niemcom nie była więc tylko polskim pomysłem. Nawet w 1941 r. Hitler mógł wystawić „zaledwie" 3,2 mln żołnierzy poborowych, z których tak naprawdę jedynie roczniki 1914–1917 stanowiły przeszkolone oddziały. Nie można także zapominać, że wbrew propagandzie ukazywanej w kronikach „Die Deutschen Wochenschauen" niemiecka flota wojenna w 1939 r. była stosunkowo słaba i przegrywała niemal każde porównanie z flotą brytyjską i francuską. Przyjęty przez dowództwo Kriegsmarine „Plan Z" przewidywał wodowanie w 1948 r. aż dziesięciu pancerników, czterech lotniskowców, 68 krążowników oraz 249 łodzi podwodnych. Tymczasem nie został zrealizowany nawet w zakresie mniejszych jednostek: 22 patrolowców, 66 niszczycieli i 90 torpedowców. W dodatku od września 1939 r. do września 1940 r. Niemcy miały do dyspozycji zaledwie 57 U-Bootów, z czego tylko 22 na Atlantyku. Czy w świetle tych statystyk można uważać, że we wrześniu 1939 r. istniała jakakolwiek szansa dla Polski? Na to pytanie nie ośmieli się odpowiedzieć żaden historyk. Ale należy pamiętać, że wkroczenie Sowietów 17 września na wschodnie obszary Rzeczypospolitej spowodowało wycofanie z wojny obronnej 250 tys. polskich żołnierzy, w tym ok. 18 tys. oficerów. Zwycięstwo Niemiec w kampanii wrześniowej Hitler zawdzięczał Stalinowi.