Przed lwowskim ratuszem kłębią się nieprzebrane tłumy mieszkańców miasta. Tak jest od rana we wszystkich miejscach, które odwiedza marszałek Józef Piłsudski. Naczelnik Państwa cieszy się we Lwowie dużą popularnością. Uczniowie lwowskich szkół utworzyli nawet długi szpaler powitalny ciągnący się od dworca kolejowego aż do bramy Targów Wschodnich. To właśnie ta wystawa jest pretekstem do odwiedzin Naczelnika w mieście. Zorganizowana z wielkim rozmachem, ma pomóc w ożywieniu polskiego przemysłu i handlu na wschodzie oraz dodatkowo pokazać, że sytuacja w Małopolsce Wschodniej, po kilku latach kryzysów i walk zbrojnych, ustabilizowała się.
Około godz. 21 Piłsudski wychodzi z magistratu. Pozdrawia tłum, który wiwatuje na jego cześć, i kieruje się do stojącego w pobliżu automobilu. Naczelnik jest zmęczony, ponieważ dzień obfitował w wiele wydarzeń. Najpierw z dworca kolejowego w towarzystwie prezydenta Lwowa Józefa Neumanna udał się samochodem do katedry łacińskiej. Po mszy złożył kurtuazyjną wizytę arcybiskupowi Józefowi Bilczewskiemu i pojechał do parku Stryjskiego na otwarcie targów. Tu nastąpiła seria przemówień, powitań, przecięcie wstęgi i pospieszne zwiedzanie wystawy. Potem umówione wcześniej rozmowy z miejscowymi przemysłowcami, bankierami i dziennikarzami. Odjeżdżającego do ratusza Marszałka pożegnała „Pobudka" zaśpiewana przez chór Towarzystwa Śpiewaczego „Bard". Po odsłonięciu wielkiego godła państwowego umieszczonego na wieży magistratu rozpoczął się obiad wydany na cześć Piłsudskiego. Ale to nie koniec – bogaty plan wizyty przewiduje na dzisiaj jeszcze dwa wydarzenia.
Marszałek wsiada do auta w towarzystwie wojewody Kazimierza Grabowskiego. W tym samym momencie w ich stronę zaczyna przeciskać się przez tłum młody mężczyzna. Próbował już wcześniej zbliżyć się do Piłsudskiego – na dworcu, na pl. św. Jura i podczas uroczystości otwarcia Targów Wschodnich. Za każdym razem uniemożliwił mu to albo gęsty tłum, albo czujna i liczna ochrona złożona z żołnierzy i agentów bezpieczeństwa. Jednak w trakcie przedłużającego się bankietu większość z nich wraca do koszar, dlatego przed ratuszem zostaje jedynie niewielki 30-osobowy oddział policjantów. Zresztą jest to zgodne z wolą Marszałka, który jeszcze z czasów pracy konspiracyjnej wyniósł niechęć do wszelkiej maści tajniaków i nie przepada za zbyt ścisłą eskortą.
Odkryta limuzyna powoli rusza sprzed ratusza. Nagle tłum gapiów faluje, ci znajdujący się z tyłu napierają na ludzi w pierwszych rzędach, każdy chce pożegnać odjeżdżającego Naczelnika. Tajemniczy mężczyzna dostrzega w tym swoją szansę. Teraz albo nigdy. Wyciąga z marynarki pistolet i zza pleców stojących przed nim policjantów strzela w stronę auta. Rozlega się głośny huk. Wojewoda ani drgnie. Jest pewien, że to hałas ze źle wyregulowanego silnika samochodu. Piłsudski podświadomie czuje, że jest inaczej. Doświadczony konspirator i żołnierz od razu rozpoznaje wystrzał z broni palnej. Umysł i ciało działają intuicyjnie. Piłsudski pochyla głowę. Pocisk mija go o włos i roztrzaskuje szybę auta. Strzał był dobrze mierzony: gdyby nie unik, Naczelnik Państwa najprawdopodobniej już by nie żył.
Sypią się kolejne kule. Tym razem nieco bardziej chaotycznie. Jedna z nich trafia Grabowskiego w prawe ramię, druga – w lewą rękę. Wojewoda, bardziej w szoku niż z bólu, osuwa się z siedzenia. Piłsudski nie traci zimnej krwi: chwyta półprzytomnego urzędnika pod ramiona i próbuje wyciągnąć z auta. W tej samej chwili rozlega się czwarty wystrzał. Marszałkowi jednak już nic nie grozi.