Jan kwapisz, doktorant w Instytucie Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego, sekretarz redakcji kwartalnika „Meander”
Poeci wiedzą więcej niż historycy. Historycy wahają się, w którym miejscu północnej Afryki umieścić Zamę, miejsce bitwy, w której Rzymianie rozstrzygnęli losy drugiej wojny punickiej. Dante zdaje się wiedzieć więcej, kiedy mówi o „szczęśliwej dolinie, która uczyniła Scypiona spadkobiercą sławy, gdy Hannibal wraz ze swoimi podali tyły” („Piekło” XXXI, 115 – 117). Nie o tę poetycką dolinę jednak idzie, ale o to, że ten ustęp „Boskiej komedii” najdobitniej wydobywa symboliczne znaczenie bitwy pod Zamą.
Cóż nam z wiedzy, że w 202 roku, gdy ją stoczono, losy drugiej wojny punickiej były już przesądzone. Potrzebny był jeszcze symbol. Scypion czekał, by przejść do legendy, Hannibal zaś musiał spaść z cokołu, na którym ustawiły go wcześniejsze zwycięstwa – oto co zdarzyło się pod Zamą. Dlaczego ma to takie znaczenie?
Wojny punickie słusznie wymienia się wraz z wojnami perskimi jako dwa najbardziej kluczowe konflikty starożytności. Te drugie zadecydowały o ocaleniu greckości Hellady, natomiast przebieg pierwszych dał Rzymowi status bezdyskusyjnego i niedoścignionego światowego hegemona. Jeśli odczytamy konflikt grecko-perski jako wariant starcia Wschodu z Zachodem, wojny punickie mogą zostać uznane za kolejną odsłonę tego starcia. Leżąca na terenie dzisiejszej Tunezji Kartagina powstała bowiem jako kolonia fenicka.
Roztrząsanie aspektu etycznego wojen punickich nie jest, jak mogłoby się zdawać, anachronizmem. Wiele rzymskich działań było zabarwionych polityczno-psychologicznym starciem między obsesyjną dbałością o pozory praworządności podczas prowadzenia wojny – dla wytworzenia na własne i cudze potrzeby przekonania, że wartości takie jak fides (wiarygodność) czy iustitia (sprawiedliwość) są przyrodzone Rzymianom – a popychającą do pragmatyzmu świadomością imperialną i poczuciem doniosłości obecnych wydarzeń. Wojna musiała być słuszna – ale przede wszystkim wygrana.