Na pustynię Gobi wyprawił się nie w poszukiwaniu zysków bądź osobliwości, ale z misją, było nie było, ocalenia cywilizacji.
Poselstwo Giovanniego da Pian del Carpine, bo to do niego dołączył wrocławski franciszkanin, było jednym z czterech, jakie papież Innocenty IV wysłał w 1245 roku na Wschód, chcąc nawiązać kontakt z plemionami mongolskimi, których najazd zaledwie kilka lat wcześniej spustoszył Europę od Rusi przez ziemie polskie po Węgry. Papiescy wysłannicy ruszyli z „apelem o pokój”, ale i z zadaniem zbadania trybu życia i wojaczki nieznanych dotąd ludów. Daleko trafił, bo aż na pogranicze dzisiejszego Iranu i Azerbejdżanu, dominikanin André de Longjumeau; niewiele bliżej, bo nad brzegi rzeki Araks, jego zapalczywy konfrater Ascelin z Cremony; pierwszy z franciszkanów, Wawrzyniec Portugalczyk, znika nam z oczu gdzieś wpół drogi między legendą a krajami Lewantu. Del Carpine i Benedykt Polak dotarli najdalej: do mongolskiego Karakorum.
Zajęło im to kilka miesięcy i nie udałoby się bez wsparcia Bolesława Wstydliwego i Konrada Mazowieckiego, którzy wyekwipowali braci mniejszych. A dalej już, przez Zawichost, Horodło, Kijów, deltę Wołgi i północny brzeg Morza Kaspijskiego, łańcuch Ałtaju – nad rzekę Orchon, do letniej siedziby chanów.
Giovanni del Carpine sporządził obszerny rękopis, znany jako „Liber Tartarorum”; relacja ustna Benedykta, spisana przez anonimowego watykańskiego skrybę, a w Polsce wydana dopiero przed 15 laty przez profesora Jerzego Strzelczyka, jest sucha jak wspominana przezeń „bezludna i piaszczysta pustynia, zupełnie poszarzała z powodu suszy” nad Jaikiem, na pograniczu kontynentów. Po szczęśliwym powrocie też nie zażywał sławy ani jej nie szukał; wszystko, co o nim wiemy, to, że jako gwardian konwentu franciszkanów zeznawał w procesie beatyfikacyjnym św. Stanisława. Czy w zimowym Krakowie wspominał czasem nadwołżańską spiekotę, Mordwinów, „Czarnych Kitajów” i Kynocafelów, o których zdawał relację w Watykanie?
—ws