Współczesny czytelnik nie powinien dać się zwieść pozornemu bogactwu zachowanych starożytnych źródeł na temat bitwy pod Zamą, a także ich nowoczesnych opracowań. Spore opisy można znaleźć i w ocalałych dziełach greckich historyków Polibiusza (ok. 200 – ok. 118 przed Chr.) i Appiana (ok. 100 – ok. 180 po Chr.), historyka łacińskiego Tytusa Liwiusza (59 przed Chr. – 17 po Chr.) oraz w łacińskim poemacie „Punica” Siliusza Italika (ok. 26 – ok. 101 po Chr.). Ale Siliusz to autor eposu, w którym – zgodnie z regułami – na polu bitwy mogą się pojawić bogowie. Appian daje zbeletryzowaną wersję wydarzeń, w której dla zabawienia czytelnika może dojść do prawdziwie homeryckiego pojedynku między Scypionem a Hannibalem, natomiast zazwyczaj dokładny Liwiusz w znacznej mierze opiera się na przekazie Polibiusza, który wzbogaca o mniej istotne i mało wiarygodne przekazy.

Polibiusz, podobnie jak Liwiusz, prezentuje skrajnie prorzymski punkt widzenia, wysoce skażony oficjalną propagandą, w której tworzeniu sam zresztą bierze aktywny udział. Z pochodzenia Grek z Arkadii, po bitwie pod Pydną w 169 roku trafił jako zakładnik do Rzymu. Tam zaprzyjaźnił się ze Scypionem Afrykańskim Młodszym, późniejszym dowódcą oblężenia Kartaginy w czasie trzeciej wojny punickiej, który został adoptowany przez syna zwycięzcy spod Zamy. Jako historyk wojen punickich Polibiusz z jednej strony miał zatem dostęp do niezwykle cennej, bezpośredniej tradycji ustnej, która jednak była silnie naznaczona stronniczością. Mizerne strzępy, jakie zachowały się z bogatej historiografii propunickiej, nie wystarczą, żeby położyć je na drugiej szali wagi.

De facto zatem autor każdego z tysiąca współczesnych opracowań bitwy pod Zamą wychodzi od lektury Polibiusza. Oprócz niego można jeszcze zalecić lekturę drugiego tomu monumentalnego „Historycznego komentarza do Polibiusza” z 1967 roku, autorstwa wybitnego angielskiego uczonego Franka Williama Walbanka (za rok będzie obchodził setne urodziny!). Nie ma nic, co mogłoby rzucić więcej światła na przebieg bitwy pod Zamą.

Paradoksalnie, to ubóstwo źródeł ma swoje dobre strony. Będąc skazani na jedną wersję historii i polegając wyłącznie na własnym krytycyzmie, w wielu wypadkach unikamy jałowych dyskusji nad sprzecznymi faktami. Dzięki temu możemy stworzyć spójny i wyraźny obraz wydarzeń.