Krwawe początki Święta 1 Maja

Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy został uchwalony w rocznicę krwawych wydarzeń w Chicago, które prawdopodobnie miały największy wpływ na rynek pracy w historii.

Publikacja: 29.06.2023 21:35

Zamieszki na Haymarket. Chicago, 4 maja 1886 r.

Zamieszki na Haymarket. Chicago, 4 maja 1886 r.

Foto: Everett Collection/shutterstock

Twardym krokiem maszerują rębacze, ładowacze, zwycięskie brygady filarowe i ścianowe – mówi o pochodzie pierwszomajowym narrator Polskiej Kroniki Filmowej z 1950 r. – W pierwszych szeregach przodownicy przepasani czerwonymi wstęgami. Ich sławą rozbrzmiewa dziś cała Polska. To ich towarzysz Bierut nazwał czołowym oddziałem polskiej klasy robotniczej. […] W odpowiedzi podżegaczom wojennym śląska klasa robotnicza dała krajowi tysiące ton surówki żelaznej, stali, węgla i cementu. Klasa robotnicza nie prosi o pokój, lecz narzuca go swoją wolą, swoim zwycięskim wysiłkiem”. W głosie komentatora prócz charakterystycznego miękkiego „ł” słychać dumę z robotniczego trudu i święta, które po raz pierwszy prócz robotniczych przybrało barwy święta państwowego.

Podobne pochody odbywają się w całej Polsce. Wszystkie większe miasta fetują robotniczy wysiłek. Łódź, Katowice, Wrocław, ale także Nowa Huta, o której ten sam narrator mówi, że jest nowym miastem, które wyrwało Kraków „z jego sennej wegetacji”. Uczniowie z papierowymi kwiatami, robotnicy w kaskach dźwigający łopaty, kilofy i świdry, pracownicy umysłowi z transparentami i portretami „wodzów oraz nauczycieli” – wszyscy ci ludzie głosili „hasła międzynarodowej solidarności świata pracy, hasła aktywnej obrony pokoju”.

Czytaj więcej

Krwawe obchody 1 maja

Jednak nie wszystkie manifestacje pierwszomajowe miały tak radosny i pokojowy przebieg. Na ziemiach polskich pierwsze obchody Międzynarodowego Dnia Solidarności Ludzi Pracy, popularnie zwanego Świętem Pracy lub 1 Maja, miały miejsce w 1890 r. Pochody i strajki organizował II Proletariat i Związek Robotników Polskich. Demonstracje nie podobały się zaborcom. W konsekwencji dochodziło do starć z policją i wojskiem, aresztowań i represji. Demonstracje przybrały na sile w latach 1905–1907 i 1917–1919. Wówczas organizowały je głównie Polska Partia Socjalistyczna, Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy oraz żydowski Bund. Po raz pierwszy wniosek o ustanowienie 1 maja jako powszechnego w całej Polsce święta pracy, z prawem do dnia wolnego, był omawiany w sejmie ustawodawczym w 1919 r. Skończyło się na omawianiu.

Pochody i demonstracje odbywały się przez cały okres II RP. Często kończyły się atakiem policji i grup nacjonalistycznych bojówkarzy. Zdarzały się morderstwa działaczy związków zawodowych i partii lewicowych. Dopiero przejęcie władzy przez komunistów spowodowało, że pierwszomajowe pochody stały się wydarzeniem naprawdę pokojowym, cyklicznym i jednym z trzech najważniejszych świąt państwowych – obok 22 lipca, czyli daty ogłoszenia manifestu PKWN, i rocznicy rewolucji październikowej obchodzonej w listopadzie.

To II Międzynarodówka, w której obradach brali udział także polscy przedstawiciele ruchu robotniczego w osobach Józefa Piłsudskiego, Ignacego Mościckiego czy Bolesława Jędrzejowskiego, wybrała datę obchodów Święta Pracy podczas obrad w Paryżu w 1889 r. Delegaci postanowili w ten sposób uhonorować zdarzenia, które miały miejsce w Chicago zaledwie trzy lata wcześniej. Przeszły one do historii pod nazwą Haymarket Riot.

Tygiel klasowy

Pod koniec XIX w. Chicago było kapitalistycznym tyglem, który oferował pracę i możliwość życia, ale również tworzył problemy społeczne niespotykane w innych miastach. To tutaj skupiały się one jak w soczewce. Mogło się wydawać, że to amerykańskie laboratorium, które testuje emocje i nastroje robotników w zderzeniu z twardymi oczekiwaniami przemysłowców i polityków. Chicago było kwintesencją miasta przemysłowego tamtej epoki, węzłem wschodniego kapitału przyciągniętego bliskością rynków i surowców oraz siły roboczej składającej się głównie z robotników pochodzących z imigracji. Brakowało tam jednak mechanizmów, które tonowałyby nastroje społeczne, a związki zawodowe sterowane przez rodzącą się mafię nie zawsze realizowały interesy robotników.

Miasto było centrum zarabiania pieniędzy, bezwzględnej konkurencji i wykorzystywania taniej siły roboczej. To tworzyło konflikty klasowe. Nigdzie indziej przepaść między klasami społecznymi nie była tak widoczna jak w Chicago. To tu urodzeni za granicą, głównie czescy i niemieccy robotnicy, którzy zaczęli przyjeżdżać do Chicago zaraz po wielkim pożarze miasta w 1871 r., ścierali się z kapitalistami urodzonymi w kraju. Ci zaś to byli zwykle nowobogaccy, parweniusze pełni wszelkich wad specyficznych dla tej grupy społecznej.

Odbudowa miasta, która przyciągnęła robotników, rozpoczęła się, zanim na dobre ostygły zgliszcza. Ona tak naprawdę wyznacza początek konfliktu społecznego, który doprowadził do wydarzeń na placu Haymarket. Choć zostały one częściowo zapomniane, do dziś mają wpływ na stosunki pracownik–pracodawca. Na cokole pomnika, który je upamiętnia, widnieje inskrypcja przedstawiająca je jako symbol postępowych ruchów na rzecz „wolności słowa, prawa do zgromadzeń publicznych, zorganizowanej pracy, walki o ośmiogodzinny dzień pracy, egzekwowania prawa, sprawiedliwości, anarchii oraz prawa człowieka do prowadzenia sprawiedliwego i dostatniego życia”.

Odbudowa miasta rozpoczęła się w 1871 r., a już w 1873 r. tysiące robotników pod przywództwem socjalistów przemaszerowały, żądając chleba i pracy. Władzom miasta musiało się to kojarzyć z krwawo stłumioną Komuną Paryską. Rok 1877 przyniósł strajk generalny, w którym wzięły udział dziesiątki tysięcy robotników różnych zawodów, narodowości i wyznań. W wyniku gwałtownej konfrontacji z policją zginęło około trzydziestu osób, a dwieście zostało rannych. Mimo że nowo powstała partia socjalistyczna prawie przejęła przywództwo, protest był spontaniczny. Stanowił jednak przełom, ponieważ po nim słowo „socjalizm” stało się częścią dyskursu politycznego w mieście.

Ten wielki strajk doprowadził do jeszcze jednego: klasy średnia i wyższa, które stanowiły w mieście mniejszość, zaczęły mieć problem z reprezentacją w systemie wyborczym. W konsekwencji w 1879 r. Carter Harrison I, pierwszy po wojnie secesyjnej demokratycznie wybrany burmistrz, uzyskał większość dzięki 19 procentom głosów socjalistów. Musiał się liczyć z opinią suwerena. Nominował kilku socjalistów na ważne stanowiska i podpisał rozporządzenia wprowadzające w życie niektóre punkty programów partii. To doprowadziło do ożywienia ruchu robotniczego, który jednocześnie nie był akceptowany przez pozostałych polityków związanych z przedsiębiorcami. Napięcie cały czas rosło.

Wybory do rady miasta w 1880 r. przyniosły zmianę punktu widzenia lewicy. Pierwotnie planowali zmieniać świat za pomocą metod przyjętych w tamtejszej „demokracji”, skoro jednak socjalistyczny radny w wyniku oszustwa wyborczego utracił stanowisko, odrzucili politykę wyborczą jako środek transformacji społecznej. Początkowo nie używali etykiety „anarchista”. Postrzegali siebie po prostu jako antypolitycznych rewolucyjnych socjalistów. Wraz z odkryciem dynamitu, z którego można było robić bomby, uznali, że stosunki sił między robotnikami a kapitalistami i ich poplecznikami w państwie można wyrównać za jednym „zamachem”, bez konieczności cierpliwego organizowania się. Rzucanie bomb miało sterroryzować władze państwowe i pobudzić masy do udziału w rewolucyjnym powstaniu. Ponieważ rewolucjoniści wierzyli, że kapitał rządzi głównie dzięki sile stosowanej przez rząd, byli pewni, że po zniesieniu państwa w naturalny sposób powstanie „wolne społeczeństwo” złożone z autonomicznych stowarzyszeń robotniczych. Do 1886 r. w Chicago było około 2800 anarchistów zorganizowanych w 26 autonomicznych grup i mieli całkiem spore wpływy. Wydawali siedem gazet codziennych o łącznym nakładzie 30 tys. egzemplarzy, organizowali pikniki, parady, tańce i obchody wydarzeń rewolucyjnych takich jak Komuna Paryska. Byli cały czas obecni w przestrzeni publicznej. Anarchiści stali również na czele jednej z trzech dużych federacji pracowniczych. Nie można jednak dowieść, że planowali przeprowadzić rewolucję, ponieważ byli tylko jedną z wielu działających tam grup o poglądach socjalistycznych.

Wrzenie

Amerykańscy robotnicy pracowali od 60 do 72 godzin w ciągu sześciodniowego tygodnia pracy. Lata 1885–1887 przyniosły nową ideę, pomysł skrócenia dnia pracy.

Pracodawcy odpowiedzieli działaniami antyzwiązkowymi takimi jak: zwolnienia i wpisywanie na czarną listę, rekrutowanie łamistrajków, zatrudnianie szpiegów i zwykłych bandytów oraz zaostrzanie napięć etnicznych w celu podzielenia robotników. Interesy biznesu były wspierane przez prasę głównego nurtu, a przeciwstawiała się im prasa robotnicza i imigrancka. Niemniej popularność koncepcji rosła w siłę. Jedna z organizacji, Knights of Labor, która popierała ośmiogodzinny dzień pracy, zwiększyła liczbę członków z 70 tys. w 1884 r. do ponad 700 tys. w roku 1886. Na jej zjeździe ustalono, że 1 maja 1886 r. będzie dniem, w którym ośmiogodzinny dzień pracy stanie się standardem.

„Osiem godzin na pracę. Osiem godzin na odpoczynek. Osiem godzin na to, co zechcemy” – śpiewali robotnicy zbierający się wyznaczonego dnia w różnych miastach Stanów Zjednoczonych. Były ich setki tysięcy. W Nowym Jorku liczbę demonstrantów szacowano na 10 tys. osób, a w Detroit na 11 tys., w Milwaukee stawiło się około 10 tys. robotników. W Chicago na Michigan Avenue wyszło aż 80 tys. osób. Prowadził ich anarchista Albert Parsons, któremu towarzyszyła żona Lucy. Protest przebiegał pokojowo.

Jednym z wielu trwających wówczas strajków był ten zorganizowany przez pracowników firmy McCormick Reaper. Kiedy McCormick zadeklarował zamiar ponownego otwarcia fabryki z pomocą pracowników niezrzeszonych w związkach zawodowych, inspektor policji Bonfield zebrał specjalnie dobrany oddział 350 policjantów, aby zapobiec zastraszaniu przez tłumy strajkujących pracowników zatrudnionych na zastępstwo. 3 maja policjanci Bonfielda zaatakowali strajkujących i śmiertelnie ranili dwóch z nich. Wkrótce na ulicach pojawiło się 25 tys. ulotek z hasłem: „Zemsta! Robotnicy do broni!!!”. Niemiecki tekst wzywał robotników do „pomszczenia potwornego mordu” i  „unicestwienia bestii w ludzkiej postaci, które nazywają siebie władcami!”.

4 maja na fatalne spotkanie na placu Haymarket przyszło tylko 3000 robotników. Demonstracja miała charakter pokojowy i był na niej obecny burmistrz Harrison. Rozmawiał z Bonfieldem i obaj zgodzili się, że rezerwa policji może iść do domu. Pogoda nie sprzyjała. Zbliżał się deszcz i na placu pozostało już tylko 300 osób. Policja wydała rozkaz rozejścia się. Wówczas jeden z anarchistów, Samuel Fielden, odpowiedział: „Ale my jesteśmy pokojowo nastawieni”. Gdy rozkaz został powtórzony, Fielden stwierdził: „W porządku, rozejdziemy się”. W tym momencie nastąpiła eksplozja. Ktoś rzucił dynamit w sam środek grupy policjantów. Ci wyciągnęli broń i przez trzy minuty bezładnie strzelali do tłumu. Haymarket był usiany ciałami, a chodniki stały się czerwone od krwi. Szacuje się, że policja zabiła siedmiu lub ośmiu cywilów w tłumie i raniła od 30 do 40 innych. Na miejscu zginął jeden policjant, rannych zostało 66, z których sześciu zmarło wkrótce potem. Policja nie ujawniła, że połowa rannych policjantów odniosła obrażenia od kul policyjnych. Trzej z rannych zmarli wyłącznie w wyniku postrzałów, a trzej w wyniku postrzałów i ran od odłamków bomby. Powszechnie uważano, że to anarchista podrzucił bombę w ramach rewolucyjnego spisku i że tłum na Haymarket strzelał w kierunku policji, która odpowiedziała ogniem w samoobronie, ale to policjanci usunęli słup telefoniczny, w którym utkwiło wiele pocisków z broni policyjnej. Otwory pokazywały kierunek, z którego padały strzały. Nie był to ten, gdzie stali protestanci.

Kafkowski proces

Prasa, która pisała, że anarchistom „nie należy się więcej względów niż dzikim bestiom”, dała policji carte blanche. Aresztowano setki anarchistów, socjalistów i przywódców robotniczych. Poddano ich torturom, aby uzyskać informacje i zeznania. Zamknięto anarchistyczną prasę. Rozpoczął się ośmiotygodniowy okres „policyjnego terroru”.

Wielu pracodawców wykorzystało pierwszy w kraju „czerwony strach” jako pretekst do wycofania się z umów z pracownikami o skróceniu czasu pracy. Zebrano ponad 100 tys. dolarów dla policji na walkę z anarchizmem i rozruchami. Większość strajków upadła.

5 czerwca oskarżono 31 anarchistów. Ostatecznie ośmiu stanęło przed sądem: August Spies, Albert Parsons, Samuel Fielden, George Engel, Adolph Fischer, Louis Lingg, Oscar Neebe i Michael Schwab. Stanowili oni śmietankę anarchistycznego kierownictwa miasta. Zamach bombowy był okazją do usunięcia tych ludzi (uważanych za poważne zagrożenie dla porządku społecznego) ze sceny publicznej, a władze miasta skorzystały z tego.

Miasto dyszało zemstą. Wyrok był przesądzony. Nawet szanowany adwokat broniący anarchistów nie mógł go zmienić. Sędzia Joseph E. Gary był uprzedzony do oskarżonych, przy każdej okazji orzekał na korzyść prokuratora, dając mu największą swobodę w prezentowaniu materiałów. Nawet ława przysięgłych była zmanipulowana. Zasiadali w niej wyłącznie biznesmeni, urzędnicy i sprzedawcy (odpowiednik dzisiejszej kadry kierowniczej niższego szczebla) – żaden z nich nie był pracownikiem najemnym.

Żadnemu z oskarżonych nie udowodniono podłożenia bomby ani nawet obecności w miejscu zdarzenia. Jedynie Linggowi zarzucono, że miał umiejętności i możliwość skonstruowania bomby. Obrona podkreśliła, że „rzucający bombę mógł wcale nie być anarchistą; mógł to być agent policji lub osoba pragnąca zemścić się na policji z jakiegoś osobistego powodu”. Sędzia orzekł jednak, że „jeśli oskarżeni indywidualnie doradzali popełnienie morderstwa i jeśli popełniono morderstwo podobne do tego, za którym się opowiadali, to są oni winni, nawet jeśli osoba, która je popełniła, nie została zidentyfikowana”. Po tym oświadczeniu przysięgli udali się na naradę. Następnego dnia, 15 sierpnia 1886 r., wydali wyrok: winni. Siedmiu anarchistów skazanych na śmierć przez powieszenie, ósmy, Oscar Neebe, na 15 lat więzienia.

Przez następne dwa lata Bonfield i jego współpracownik kapitan Michael J. Schaack nie przestawali fascynować i przerażać opinii publicznej rewelacjami o rzekomych spiskach anarchistów. Rewelacje te pogłębiły czerwony strach i utrwaliły w świadomości społecznej „obraz dzikookiego anarchisty urodzonego za granicą, który wymachuje bombą”.

Wyrok wywołał oburzenie ruchów pracowniczych i robotniczych, powodując protesty na całym świecie i podnosząc oskarżonych do rangi męczenników. Sprawa została zaskarżona w 1887 r. do Sądu Najwyższego Illinois, a następnie do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Apelacja została odrzucona. Po wyczerpaniu wszystkich możliwości złagodzenia wyroku gubernator stanu Illinois Richard James Oglesby 10 listopada 1887 r. zamienił wyroki Fieldena i Schwaba na dożywocie. W przeddzień planowanej egzekucji Lingg popełnił samobójstwo w swojej celi, używając przemyconego detonatora, który podobno trzymał w ustach jak cygaro. Wybuch oderwał mu połowę twarzy.

11 listopada 1887 r. czterej oskarżeni – Engel, Fischer, Parsons, Spies – w białych szatach i kapturach zostali doprowadzeni na szubienicę. Odśpiewali „Marsyliankę”, ówczesny hymn międzynarodowego ruchu rewolucyjnego. Członkowie rodzin, w tym Lucy Parsons, która próbowała zobaczyć ich po raz ostatni, zostali aresztowani i przeszukani w poszukiwaniu bomb. Żadnej nie znaleziono. Według świadków w chwili poprzedzającej powieszenie mężczyzn Spies krzyknął: „Nadejdzie czas, kiedy nasze milczenie będzie potężniejsze niż głosy, które dziś zdusiliście”. W 1889 roku oficerowie policji Bonfield i Schaack, którzy prowadzili kampanię przeciw anarchistom, zostali skompromitowani i zwolnieni z pracy pod zarzutem korupcji.

Pokłosie masakry i procesu

W 1893 r. urodzony w Niemczech demokrata John Peter Altgeld został wybrany na gubernatora stanu Illinois. Po wielu tygodniach analizowania akt ułaskawił Fieldena, Schwaba i Neebe. Uniewinnił również czterech powieszonych. W dokumencie o ułaskawieniu wykazał, że proces był parodią sprawiedliwości. Wyraził opinię, że większość dowodów wykorzystanych przez ławę przysięgłych została sfabrykowana i wyraził przekonanie, że to Bonfield był odpowiedzialny za śmierć policjantów na Haymarket. Prasa chicagowska odpowiedziała gradem oszczerstw. Altgeld został nazwany „obcokrajowcem”, „podżegaczem do bezprawia” i „hańbą dla miasta”. Nigdy więcej nie wybrano go na żaden urząd publiczny, ale on nigdy nie żałował ułaskawienia ani towarzyszącego mu przesłania. Dziś egzekucja przeprowadzona na anarchistach z  Haymarket traktowana jest jako zbrodnia sądowa.

W 1889 r. II Międzynarodówka obradująca w Paryżu przyjęła rezolucję wzywającą do „wielkiej międzynarodowej demonstracji”, aby robotnicy na całym świecie mogli domagać się ośmiogodzinnego dnia pracy. Datę wyznaczono na 1 maja 1890 r. Celem było uczczenie pamięci męczenników z Haymarket i innych robotników, którzy zginęli w związku ze strajkami 1 maja 1886 r. Historyk Philip S. Foner pisał: „Nie ulega wątpliwości, że każdy, kto uczestniczył w przyjęciu rezolucji przez Kongres Paryski, wiedział o demonstracjach i strajkach z okazji 1 Maja i walki o ośmiogodzinny dzień pracy w 1886 r. w Stanach Zjednoczonych [...] oraz o wydarzeniach związanych z tragedią na Haymarket”.

Najprawdopodobniej żadne wydarzenie historyczne nie miało większego wpływu na rynek pracy niż to, co wydarzyło się w pierwszych dniach maja 1886 r. w Chicago. Dziś kolejna zmiana następuje bez przemocy i rozlewu krwi. Coraz więcej państw mówi, że ich obywatele pracują zbyt długo i sugeruje skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Czego sobie i Państwu życzę.

Na górze: wizerunki policjantów, którzy zmarli od ran odniesionych w czasie zamieszek na Haymarket

Na górze: wizerunki policjantów, którzy zmarli od ran odniesionych w czasie zamieszek na Haymarket

Library of Congress Prints and Photographs Division Washington [LC-DIG-ds-04514]

W czasach PRL obecność na pochodzie pierwszomajowym była obowiązkowa. Warszawa, lata 70. XX w.

W czasach PRL obecność na pochodzie pierwszomajowym była obowiązkowa. Warszawa, lata 70. XX w.

Rutowska Grażyna/NAC

Twardym krokiem maszerują rębacze, ładowacze, zwycięskie brygady filarowe i ścianowe – mówi o pochodzie pierwszomajowym narrator Polskiej Kroniki Filmowej z 1950 r. – W pierwszych szeregach przodownicy przepasani czerwonymi wstęgami. Ich sławą rozbrzmiewa dziś cała Polska. To ich towarzysz Bierut nazwał czołowym oddziałem polskiej klasy robotniczej. […] W odpowiedzi podżegaczom wojennym śląska klasa robotnicza dała krajowi tysiące ton surówki żelaznej, stali, węgla i cementu. Klasa robotnicza nie prosi o pokój, lecz narzuca go swoją wolą, swoim zwycięskim wysiłkiem”. W głosie komentatora prócz charakterystycznego miękkiego „ł” słychać dumę z robotniczego trudu i święta, które po raz pierwszy prócz robotniczych przybrało barwy święta państwowego.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO