„Mundus Sinensis każdego roku (...) wydaje klejnoty, wśród których występują cenne rzeczy dla całego świata. (...) Na obszarze południowym panuje wielkie gorąco i na urodzajnej ziemi rosną tam w obfitości wszystkie indyjskie owoce: orzechy kokosowe, banany, mango, ananasy i inne. Na obszarach w części północnej rosną owoce winogron, figi, kasztany, wszelkiego rodzaju orzechy, brzoskwinie bawełna, gruszki różnego rodzaju. Gdziekolwiek jest niebo i ziemia, wszędzie tam są żyzne obszary w miejscach nadmorskich i jest tam królestwo wspaniałych rzek. Przyrodzie i rzemiosłom tego kraju szczodrze sprzyja wspólna praca rąk ludzkich i nie ma innego miejsca na świecie tak żyznego i pięknego. Naprawdę wszystko, co gdzie indziej pojawia się tylko częściowo, znajduje się tu jednocześnie i wszystko razem" – Michał Boym uniósł pióro znad cienkiego chińskiego papieru czerpanego i zamyślił się. Czy aby nie przesadził z zachwytami nad krainą, w której przebywał ledwie od trzech lat? Czy nie stracił odpowiedniego dystansu cechującego prawdziwego badacza? Cóż – pomyślał – skoro w ogóle nachodzą go takie myśli, to może jeszcze nie jest z nim tak źle.
Życie misjonarza w Hajnanie
Niewątpliwie był podekscytowany światem, który go otaczał. Przyjemny ferment w głowie nie ustępował w zasadzie od czasu, kiedy znalazł się na pokładzie statku płynącego z Lizbony do Indii. Państwo Środka nieustannie go zaskakiwało swoją innością i różnorodnością, co znajdowało odbicie w rosnącej stercie notatek i szkiców, które szybko wypełniały jego niewielki pokój w jezuickiej misji w Tingan na wyspie Hajnan. Boym starał się utrzymywać swoje archiwum we względnym porządku – zapiski segregował w teczkach, oddzielnie gromadził rysunki chińskiej flory i fauny, pod ręką trzymał zaś mapy, które nieustannie uzupełniał i aktualizował na podstawie informacji zdobywanych od tubylców i podczas samodzielnych wypraw w głąb lądu. Opracowana przez niego mapa Hajnanu była bardzo bogata w szczegóły. Pokazywała nie tylko przebieg najważniejszych ośmiu rzek, położenie głównych miast, takich jak Kiunchu czy Yaychou, ale również umiejscowienie stacji obsługi podróżnych „go", kopalni złota, a nawet słynnego głazu zwanego Pierwszym Kamieniem Nieba Południa.
Polski jezuita był szczęśliwy, bo chociaż życie misjonarzy na Hajnanie nie było łatwe, robił to, o czym marzył od dziecka, a jednocześnie wypełniał przysięgę złożoną przed obliczem Najwyższego we lwowskiej katedrze w wieku 14 lat. Pamiętał tę chwilę jak dziś. Silnie wtedy zaniemógł, najlepsi medycy w Lwim Grodzie bezradnie rozkładali ręce, a on gasł z każdym dniem. Potrzebny był cud i ten się zdarzył. Wymodlił życie u Boga, ale w zamian obiecał, że przywdzieje mnisi habit i wyruszy na Daleki Wschód, by krzewić tam wiarę w Chrystusa. Boym uśmiechnął się na to wspomnienie, bo chociaż ta lwowska przysięga narodziła się głównie z poduszczenia serca, to w sformułowaniu jej warunków i rozum brał udział: jeśli Bóg okaże łaskę i uratuje go, by został misjonarzem, niech przynajmniej pozwoli mu odwiedzić odległe krainy. I tak się w końcu stało.
Rozmyślania polskiego jezuity przerwało głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał Boymowi, że niespodziewany gość niesie złe nowiny. Nie mylił się. Niespełna pół godziny później polski zakonnik i jego współbracia siedzieli na pokładzie niewielkiej dżonki przygotowanej naprędce przez mieszkańców Tingan, nawróconych przez jezuitów na wiarę katolicką. Targana silnymi wiatrami łódź z trudem oddalała się od brzegów Hajnanu. Owa terra miracula, jak ją nazywał Boym, wpadła bowiem w ręce wrogich Mandżurów. Zbliżająca się w szybkim tempie od strony dziobu ściana deszczu, nad którą kłębiły się smoliste, burzowe chmury, nie napawała pasażerów dżonki optymizmem. Jednak przeznaczeniem Michała Boyma nie było dokonanie żywota w tym momencie.
Droga do celu
Zwiedzając Lwów, nie sposób pominąć pięknie renesansowej kaplicy znajdującej się przy katedrze łacińskiej. W przewodnikach występuje najczęściej jako kaplica Boimów, ale przed wojną powszechnie nazywano ją Ogrojcową lub po prostu Ogrójcem. Wybudował ją pod koniec życia Jerzy Boym, sekretarz króla Stefana Batorego, zamożny lwowski kupiec i rajca. Rodzina Boymów przywędrowała do Polski z Transylwanii i szybko się spolonizowała. Kaplica miała być okazałym mauzoleum rodu i rzeczywiście pochowano tam wielu członków tej zasłużonej dla naszego kraju rodziny. Nie ma tam jednak nagrobka jednego z najsłynniejszych jej przedstawicieli – misjonarza i odkrywcy Michała Boyma, który został pochowany gdzieś na odległej chińskiej prowincji. Droga, która zaprowadziła Michała z bogatego patrycjuszowskiego domu we Lwowie na pustkowia chińskiego południa, była długa i kręta, ale jednocześnie niezwykle ciekawa.